http://fighthandvolley.blogspot.com/
Zapraszam na nowego bloga! :)
piątek, 19 lipca 2013
sobota, 8 czerwca 2013
Epilog- oczami przyjaciela
Jak to jest stracić przyjaciela? Strasznie, nikt nie chce tego przeżyć. Ja ostatni straciłem przyjaciółkę, którą znałem przez całe swoje życie.
Lena odeszła od nas. Spotka naszych przyjaciół, w końcu połączy się z rodzicami.
Kiedy się o tym dowiedziałem nie mogłem uwierzyć. Dostałem telefon z Jastrzębia, od Michała.
- Zbyszek, jesteś sam?- zapytał mnie.
- Nie, jestem w szatni z chłopakami- odpowiedziałem, z rosnącym niepokojem.
- To włącz mnie na głośnik, niech się wszyscy dowiedzą- poprosił mnie.
Zrobiłem tak jak mi kazał.
- Cześć chłopaki, siedzicie?- zapytał nas i przywitał się ze wszystkimi.
- Oczywiście!- ryknęli jednym głosem.
- Wiecie, że Lena do mnie przyjechała?
- No Igła coś wspominał- krzyknął jeden z nich, chyba Piotrek
- Leny już nie ma na tym świecie, podcięła sobie żyły...- głos mu się załamał. Spojrzałem na ich twarze. Wyglądali tak jakby dostali czymś w głowę i to całkiem mocno.
- Co ty pieprzysz Michał?!- ryknął Krzysiek, wstając z miejsca.
- Mówię ci prawdę, znalazłem ją w mojej wannie. Mam dla was listy. To nie wszystko. Lena miała raka płuc, został jej miesiąc życia, nie chciała żebyśmy patrzyli jak umiera. Krzysiek, kazała mi powiedzieć że to nie twoja wina i więcej wytłumaczy ci w liście.
- Nie, to nie może być prawda!- usiadłem na ławce i zacząłem płakać.
- Gdzie zostanie pochowana?- zapytał cicho Kosa.
- Razem ze swoimi rodzicami, w Warszawie- odpowiedział Michał
- I kiedy?- Piotrek zabrał mi telefon z ręki.
- Jak tylko załatwię formalności, czyli najpóźniej pojutrze- oznajmił cicho.
- Przyjeżdżam do ciebie natychmiast- powiedział Krzysiek i chwycił za torbę.
- Igła stój! Nie możesz, Lena prosiła żebym to ja się wszystkim zajął, wy macie rozegrać mecz, prosiła żebyście wygrali dla niej!- wrzasnął Dziku
- Tjak zrobimy- oznajmił nasz białoruski kapitan.
- DLA LENY!- krzyknęliśmy jednym głosem.
- Tylko ktoś będzie musiał powiedzieć o tym Nikodemowi- usłyszałem trzeszczący głos Kubiaka.
- Ja to zrobię- wyłączyłem głośnik.
- To widzimy się pojutrze- pożegnał się.
Zanim powiedziałem o tym Werdenowi, musiałem pójść do domu i sobie wszystko przemyśleć. Dlaczego nic mi nie powiedziała, że ma raka? Mógłbym jej pomóc. Wszyscy byśmy jej pomogli! Zacząłem płakać, a wtedy zobaczyłem oczy mojego synka.
" Nie ukrywaj takiego skarbu przed innymi" powiedziała mi kiedyś moja przyjaciółka. Miała rację, nigdy więcej tego nie zrobię. Otarłem twarz i wziąłem go na ręce.
- Będziesz świetnym siatkarzem- powiedziałem do niego. Pochodziłem z nim przez chwilę. Kiedy usnął położyłem go ostrożnie do łóżeczka.
Teraz czeka na mnie najtrudniejsza rozmowa w moim życiu.
- Nikodem siadaj, musimy pogadać.
- Co ty taki tajemniczy?- zapytał mnie młody.
- Wiesz, że twoja siostra pojechała do Jastrzębia?- zapytałem go. Popatrzył na mnie podejrzliwie.
- No tak, wiem. Stało jej się coś?
Wziąłem głęboki oddech.
- Lena popełniła samobójstwo, miała raka- oznajmiłem mu.
- Co ty pieprzysz?- jego oczy zaszły łzami.
- Podcięła żyły, nie chciała żebyśmy patrzyli jak cierpi- powiedziałem cicho. Młody zerwał się na równe nogi.
- NIE WIERZĘ CI! TO NIE PRAWDA!- darł się. Wstałem i próbowałem jakoś złapać. Szybko mi się to udało. Po chwili miałem cały prawy rękaw bluzki mokry.
- Co się teraz ze mną stanie?- zapytał cicho.
- Jesteś już dorosły, a twoja siostra cię zabezpieczyła- powiedziałem mu, poklepując lekko po plecach.
Cmentarz w Warszawie nic się nie zmienił. Pozostał taki jaki był. Grota cmentarna była pełna ludzi. Wśród nich byłem ja. Patrzyłem na jej spokojną twarz. Wydawało mi się, że uśmiecha się lekko. Przy niej klęczał Krzysiek, który najmocniej przeżył jej śmierć. Nigdy nam tego nie powiedzieli wprost, ale przecież wszyscy widzieli. Byli razem. Na dobre i na złe, na śmierć i życie.
Wyszedłem na zewnątrz. Stali tam już wszyscy: Winiarski, Aleks, Ruciak, Możdżon, Zagumny, Kłos i wielu innych. Przybyła mała delegacja siatkarska. Pod drzewem stał Wrona i czytał list, zapewne od Leny. Ja też swój dostałem i nie wyrzucę go nigdy. Ma za dużą wartość. Będzie mi przypominał o tym żeby nie wstydzić się rodziny, bo to najpiękniejsze co mamy. Usłyszałem śpiewy. Z groty wychodził ksiądz, a za nim trumna, już zamknięta. Za nią szedł Nikodem i jego dziewczyna, a w pobliżu Igła. Podszedłem do niego i klepnąłem go po plecach.
- Trzymasz się?- zapytałem go.
- Ledwo- wyszeptał. Po tych słowach już go nie opuściłem.
Razem trwaliśmy na ceremonii. W jednej ławce jej przyjaciele i miłość; Krzysiek, Michał, Andrzej i ja.
Wszyscy płakaliśmy kiedy składali ją do grobu, a potem poszliśmy się z nią pożegnać. Nic nikt nie mówił, chociaż ja słyszałem miliony głosów, szeptów i krzyków.
Żegnaj Lena, nigdy cię nie zapomnę. Twój Zbyszek!
Epilog, nie na poziomie, ale przepraszam.
Dzięki , że ze mną byliście, może się niedługo odezwę!
pozdrawiam, Julka :*
Lena odeszła od nas. Spotka naszych przyjaciół, w końcu połączy się z rodzicami.
Kiedy się o tym dowiedziałem nie mogłem uwierzyć. Dostałem telefon z Jastrzębia, od Michała.
- Zbyszek, jesteś sam?- zapytał mnie.
- Nie, jestem w szatni z chłopakami- odpowiedziałem, z rosnącym niepokojem.
- To włącz mnie na głośnik, niech się wszyscy dowiedzą- poprosił mnie.
Zrobiłem tak jak mi kazał.
- Cześć chłopaki, siedzicie?- zapytał nas i przywitał się ze wszystkimi.
- Oczywiście!- ryknęli jednym głosem.
- Wiecie, że Lena do mnie przyjechała?
- No Igła coś wspominał- krzyknął jeden z nich, chyba Piotrek
- Leny już nie ma na tym świecie, podcięła sobie żyły...- głos mu się załamał. Spojrzałem na ich twarze. Wyglądali tak jakby dostali czymś w głowę i to całkiem mocno.
- Co ty pieprzysz Michał?!- ryknął Krzysiek, wstając z miejsca.
- Mówię ci prawdę, znalazłem ją w mojej wannie. Mam dla was listy. To nie wszystko. Lena miała raka płuc, został jej miesiąc życia, nie chciała żebyśmy patrzyli jak umiera. Krzysiek, kazała mi powiedzieć że to nie twoja wina i więcej wytłumaczy ci w liście.
- Nie, to nie może być prawda!- usiadłem na ławce i zacząłem płakać.
- Gdzie zostanie pochowana?- zapytał cicho Kosa.
- Razem ze swoimi rodzicami, w Warszawie- odpowiedział Michał
- I kiedy?- Piotrek zabrał mi telefon z ręki.
- Jak tylko załatwię formalności, czyli najpóźniej pojutrze- oznajmił cicho.
- Przyjeżdżam do ciebie natychmiast- powiedział Krzysiek i chwycił za torbę.
- Igła stój! Nie możesz, Lena prosiła żebym to ja się wszystkim zajął, wy macie rozegrać mecz, prosiła żebyście wygrali dla niej!- wrzasnął Dziku
- Tjak zrobimy- oznajmił nasz białoruski kapitan.
- DLA LENY!- krzyknęliśmy jednym głosem.
- Tylko ktoś będzie musiał powiedzieć o tym Nikodemowi- usłyszałem trzeszczący głos Kubiaka.
- Ja to zrobię- wyłączyłem głośnik.
- To widzimy się pojutrze- pożegnał się.
Zanim powiedziałem o tym Werdenowi, musiałem pójść do domu i sobie wszystko przemyśleć. Dlaczego nic mi nie powiedziała, że ma raka? Mógłbym jej pomóc. Wszyscy byśmy jej pomogli! Zacząłem płakać, a wtedy zobaczyłem oczy mojego synka.
" Nie ukrywaj takiego skarbu przed innymi" powiedziała mi kiedyś moja przyjaciółka. Miała rację, nigdy więcej tego nie zrobię. Otarłem twarz i wziąłem go na ręce.
- Będziesz świetnym siatkarzem- powiedziałem do niego. Pochodziłem z nim przez chwilę. Kiedy usnął położyłem go ostrożnie do łóżeczka.
Teraz czeka na mnie najtrudniejsza rozmowa w moim życiu.
- Nikodem siadaj, musimy pogadać.
- Co ty taki tajemniczy?- zapytał mnie młody.
- Wiesz, że twoja siostra pojechała do Jastrzębia?- zapytałem go. Popatrzył na mnie podejrzliwie.
- No tak, wiem. Stało jej się coś?
Wziąłem głęboki oddech.
- Lena popełniła samobójstwo, miała raka- oznajmiłem mu.
- Co ty pieprzysz?- jego oczy zaszły łzami.
- Podcięła żyły, nie chciała żebyśmy patrzyli jak cierpi- powiedziałem cicho. Młody zerwał się na równe nogi.
- NIE WIERZĘ CI! TO NIE PRAWDA!- darł się. Wstałem i próbowałem jakoś złapać. Szybko mi się to udało. Po chwili miałem cały prawy rękaw bluzki mokry.
- Co się teraz ze mną stanie?- zapytał cicho.
- Jesteś już dorosły, a twoja siostra cię zabezpieczyła- powiedziałem mu, poklepując lekko po plecach.
Cmentarz w Warszawie nic się nie zmienił. Pozostał taki jaki był. Grota cmentarna była pełna ludzi. Wśród nich byłem ja. Patrzyłem na jej spokojną twarz. Wydawało mi się, że uśmiecha się lekko. Przy niej klęczał Krzysiek, który najmocniej przeżył jej śmierć. Nigdy nam tego nie powiedzieli wprost, ale przecież wszyscy widzieli. Byli razem. Na dobre i na złe, na śmierć i życie.
Wyszedłem na zewnątrz. Stali tam już wszyscy: Winiarski, Aleks, Ruciak, Możdżon, Zagumny, Kłos i wielu innych. Przybyła mała delegacja siatkarska. Pod drzewem stał Wrona i czytał list, zapewne od Leny. Ja też swój dostałem i nie wyrzucę go nigdy. Ma za dużą wartość. Będzie mi przypominał o tym żeby nie wstydzić się rodziny, bo to najpiękniejsze co mamy. Usłyszałem śpiewy. Z groty wychodził ksiądz, a za nim trumna, już zamknięta. Za nią szedł Nikodem i jego dziewczyna, a w pobliżu Igła. Podszedłem do niego i klepnąłem go po plecach.
- Trzymasz się?- zapytałem go.
- Ledwo- wyszeptał. Po tych słowach już go nie opuściłem.
Razem trwaliśmy na ceremonii. W jednej ławce jej przyjaciele i miłość; Krzysiek, Michał, Andrzej i ja.
Wszyscy płakaliśmy kiedy składali ją do grobu, a potem poszliśmy się z nią pożegnać. Nic nikt nie mówił, chociaż ja słyszałem miliony głosów, szeptów i krzyków.
Żegnaj Lena, nigdy cię nie zapomnę. Twój Zbyszek!
Epilog, nie na poziomie, ale przepraszam.
Dzięki , że ze mną byliście, może się niedługo odezwę!
pozdrawiam, Julka :*
środa, 5 czerwca 2013
Roz.19- to już jest koniec i nie ma już nic...
W nocy nie mogłam zasnąć. Cały czas, kiedy tylko zamykałam oczy stawały mi na drodze koszmary, straszne wizje, których nie chciałam widzieć ani sekundy dłużej. Dlatego rano chodziłam jak trup. Mój brat, biedny brat, dopytywał czy wszystko ze mną w porządku. Odpowiadałam mu, że tak, jasne, przecież jestem Lena, dam sobie radę ze wszystkim!
Problem tkwi jednak w tym, że dawałam sobie rady z niczym, nawet ze zrobieniem herbaty.
- Siostra, powiedz mi w końcu co się stało!- złapał mnie za rękę, kiedy chciałam wytrzeć plamę na podłodze
- Nic się nie stało, więc o czym mam ci mówić?- próbowałam się do niego uśmiechnąć.
- Takie kity możesz wciskać każdemu, ale nie własnemu bratu. Mów mi natychmiast co się stało!- rozkazał mi, usadzając na krześle.
- Muszę wyjechać, pojadę na kilka dni do Jastrzębia, żeby sobie wszystko przemyśleć- wyznałam mu.
- Przemyśleć, ale co?- uniósł do góry brew, tak jak to tylko on potrafi.
- Mam kilka ważnych spraw, a tu nie uda mi się ich rozpatrzeć, tak jakbym tego chciała- wytłumaczyłam mu.
- Ale wrócisz?- zapytał mnie.
- Jasne, obiecuję ci!- nienawidzę okłamywać ludzi, ale tym razem musiałam. Robiłam to dla jego własnego dobra.
- Dobra ja lecę, nie zniszcz Jastrzębia!- pocałował mnie przelotem w policzek i tyle go widziałam.
Chwilę szukałam telefonu, aby w końcu wybrać numer do Benka.
- Cześć sąsiadko, co mogę dla ciebie zrobić?- zapytał mnie radośnie. Niektórzy to mają dobrze w życiu!
- No cześć, nie wiesz może o której dzisiaj chłopcy trening?
- Z tego co wiem, to o 11.30 mają siłownie, a co?
- Nic, muszę załatwić kilka spraw z Igła- odrzekłam i szybko zakończyłam rozmowę. Być może zachowywałam się niegrzecznie, ale było mi wszystko jedno. Teraz czeka mnie chyba najgorsza rozmowa w moim życiu,a potem to już tylko wyjazd do Jastrzębia. Wybrałam numer do libero, długo nie czekałam żeby usłyszeć jego głos, za którym kurwa mać, tęskniłam!
- Lena?- zapytał mnie
- Tak, to ja. Pewnie cię to zdziwi, ale wiesz przemyślałam sobie wszystko i musimy się spotka, może być o 11?- powiedziałam szybko, niemal na jednym oddechu.
- Oczywiście, bardzo się cieszę, że tak podeszłaś do sprawy- powiedział radośnie do słuchawki.
- Jeszcze nie wiesz co mam ci do powiedzenia, więc nie ciesz się za bardzo- szybko zgasiłam jego entuzjazm.
- Ok, to do zobaczenie o 11!- pożegnał się ze mną.
- Tak, do zobaczenia
Spakowałam walizkę, moje całe dotychczasowo zgromadzone rzeczy, jednak trochę mi było żal wyjeżdżać, ale musiałam to zrobić. Chciałam tego. O 10.45 byłam pod mieszkaniem Krzyśka, pod moją pracownią. Szybko weszłam po schodach i zapikałam do drzwi. Stałam tak przez chwilę, a potem w drzwiach pojawił się on, mój Krzysio. Mój? Nie, już nie mój.
- Hej- rzuciłam krótko.
- No witaj!- rozłożył szeroko ręce, jakby chciał mnie przytulić, ale ja go ominęłam i przeszłam do salonu.
- Możemy pogadać, nie mam za dużo czasu, a do Jastrzębia mam kawałek drogi- powiedziałam szybko.
- Jedziesz do Jastrzębia? Co ja narobiłem- usiadł pod ścianą i złapał się za głowę, lekko kołysząc do przodu i do tyłu. Miałam wielką ochotę podejść i przytulić, powiedzieć że wszystko będzie dobrze, ale nie mogłam tego zrobić.
- Nie Krzysiu, i tak miałam wyjechać, ty to jedynie przyspieszyłeś- poprawiłam go i przysiadłam obok.
- Ja wiem, wszystko spieprzyłem, przepraszam cię za to- powiedział i położył mi głowę na ramieniu.
- Wybaczam ci, i proszę nie obwiniaj się za to wszystko, ja wiem, że nie chciałeś mnie skrzywdzić- powiedziałam, patrząc w swoje dłonie.
- Nie wiem co się ze mną wtedy działo, nic nie wiem, nie pamiętam, a nagle ty stanęłaś w drzwiach i zobaczyłem tę dziewczynę, a potem zbierałem ciasto z twarzy- powiedział.
- Zaburzenia paranoidalne, czytałam o tym w nocy, dlatego postanowiłam ci wybaczyć- uśmiechnęłam się do niego lekko.
- Dzięki Bogu za internet!- i podniósł ręce do góry, na znak podziękowań.
- Przyszłam tu, żeby się pożegnać, nie wiem czy cię jeszcze zobaczę!- odparłam.
- Co ty mówisz? Na pewno się zobaczymy, na meczu!- objął mnie ramieniem, tak jak to tylko on potrafi.
- Wiesz Krzysiu, dziękuję ci za wszystko!- wyszeptałam cicho, podnosząc się z podłogi.
- Nie to ja ci dziękuje i bardzo cię przepraszam- nie wypuszczał mnie z objęć.
Powoli nasze twarze zaczęły się do siebie zbliżać i chwilę potem trwaliśmy już w pocałunku. Cudnie było znowu być z nim!
- Żegnaj Igła!- uściskałam go.
- Do zobaczenia, Lenka!- odwzajemnił uścisk.
Do Jastrzębia ruszyłam o 13, wcześniej powiadamiając Michała, że się pojawię. Powitał mnie iście królewską ucztą. Zupa pomidorowa z Knorra i do tego makaron na patelni! Żyć nie umierać, ciężkie jest życie sportowca.
- Na długo przyjechałaś?
- Na raczej niedługo, kto wie, może dzisiaj ruszę dalej?- uśmiechnęłam się do niego tajemniczo.
- Zagadkowa dziewczyna się znalazła, proszę proszę!- zaśmiał się Dziku.
- Masz dzisiaj jeszcze jakieś treningi?
- Tak, za 20 minut mam być na hali, więc w sumie zostawiam cię samą!- wstał i pocałował mnie w policzek.
- Do zobaczenia niedługo!- krzyknął wychodząc, Nic nie odpowiedziałam, tylko uśmiechnęłam się pod nosem.
Wyciągnęłam kartkę papieru z torby i zaczęłam kreślić na niej znaki, które powoli zmieniały się w słowa. Musiałam mu wszystko wytłumaczyć i zostawić instrukcję co ma robić, a następnie zostawiłam kartkę na stole z kilkoma innymi rzeczami, które były niezbędne dla powodzenia mojego planu. Zajęło mi do 30 minut, a więc miałam coraz mnie czasu. Biegiem weszłam do łazienki i zaczęłam napuszczać wodę do wanny. Zanim zapełniła się tak jak tego oczekiwałam minęło kolejne 15 minut.
Zastanawiałam się kiedyś czy ktoś się zorientuje. Nikt nigdy niczego nie zauważył. Tatuaże na moim ramieniu wszystko idealnie maskowały. Każde, chociażby najmniejsze cięcie. Tak cięłam się. Nie robiłam tego bo lubiłam, pomagało mi to. Pozwalało chociaż na chwilę zapomnieć o problemach i skupić się na bólu, na sączącej się powoli krwi...
W każdym bądź razie nikt niczego nie zauważył. To był najlepszy pomysł w moim życiu, a teraz po tylu latach moje kochane, srebrne, ostre przyjaciółki mi pomogą. Weszłam do wany i zanurzyłam się w niej. Przez chwilę tak trwałam żeby oczyścić umysł. Kiedy byłam już nad taflą wody wyciągnęłam rękę i oparłam ją o krawędź wanny. Sięgnęłam po żyletkę. Nie myślcie sobie, że jestem masochistą. Po prostu wiem co chce zrobić, a na raka serca nie zamierzam umrzeć, wolę to zrobić po swojemu!
Szybko przejechałam żyletką po jednej żyle, a następnie po drugiej.
Bolało, ale to nic. Normalne. Ktoś kiedyś powiedział, że umieranie nie boli, ach jak bardzo się mylił! Boli i to nawet bardzo. Czerwona ciecz brudziła kafelkową podłogę Kubiaka, narobiłam mu takiego syfu! Dobrze, że go przeprosiłam. Czułam jak powoli uchodziło ze mnie życie. Coraz wolniejsza akcja serca.
Raz........dwa...............raz.....dwa...........................................................................................
W końcu przestało mnie boleć, a co to za światełko? Kto stoi po drugiej stronie?
- Cześć córciu, tęskniliśmy za tobą!- zobaczyłam uśmiech moich rodziców.
- Też za wami tęskniłam!- przytuliłam ich.
- Zobacz kto z nami jest!- powiedziała mama i przesunęła się.
Wyglądał tak jak go zapamiętałam. Nic się nie zmienił.
- Witaj Lenka, tęskniłem za tobą- uśmiechnął się do mnie.
- Też za tobą tęskniłam Arek!- ruszyliśmy w dalszą podróż razem.
A więc tak, wiem że niektórzy będą zszokowani tym rozdziałem, ale mam nadzieję, że mi wybaczycie!
Lenka pogodziła się z Krzyśkiem, niestety przegrała z rakiem, którego fakt ukryłam przed wami. Jutro pojawi się już ostatni rozdział, widziany oczami jednego z siatkarzy.
Czy jest mi smutno, że kończę tę historię? Pewnie, nawet bardzo, ale przede mną kolejne projekty, także nie zwalniam tempa pracy! ;)
Dziękuję wszystkim którzy wytrwali do prawie końca, mam nadzieję, że nie żałujecie! :)
Kiedy tylko pojawi się kolejna opowieść dam wam znać!
Pozdrawiam was gorąco, trzymajcie się, Julka :*
Problem tkwi jednak w tym, że dawałam sobie rady z niczym, nawet ze zrobieniem herbaty.
- Siostra, powiedz mi w końcu co się stało!- złapał mnie za rękę, kiedy chciałam wytrzeć plamę na podłodze
- Nic się nie stało, więc o czym mam ci mówić?- próbowałam się do niego uśmiechnąć.
- Takie kity możesz wciskać każdemu, ale nie własnemu bratu. Mów mi natychmiast co się stało!- rozkazał mi, usadzając na krześle.
- Muszę wyjechać, pojadę na kilka dni do Jastrzębia, żeby sobie wszystko przemyśleć- wyznałam mu.
- Przemyśleć, ale co?- uniósł do góry brew, tak jak to tylko on potrafi.
- Mam kilka ważnych spraw, a tu nie uda mi się ich rozpatrzeć, tak jakbym tego chciała- wytłumaczyłam mu.
- Ale wrócisz?- zapytał mnie.
- Jasne, obiecuję ci!- nienawidzę okłamywać ludzi, ale tym razem musiałam. Robiłam to dla jego własnego dobra.
- Dobra ja lecę, nie zniszcz Jastrzębia!- pocałował mnie przelotem w policzek i tyle go widziałam.
Chwilę szukałam telefonu, aby w końcu wybrać numer do Benka.
- Cześć sąsiadko, co mogę dla ciebie zrobić?- zapytał mnie radośnie. Niektórzy to mają dobrze w życiu!
- No cześć, nie wiesz może o której dzisiaj chłopcy trening?
- Z tego co wiem, to o 11.30 mają siłownie, a co?
- Nic, muszę załatwić kilka spraw z Igła- odrzekłam i szybko zakończyłam rozmowę. Być może zachowywałam się niegrzecznie, ale było mi wszystko jedno. Teraz czeka mnie chyba najgorsza rozmowa w moim życiu,a potem to już tylko wyjazd do Jastrzębia. Wybrałam numer do libero, długo nie czekałam żeby usłyszeć jego głos, za którym kurwa mać, tęskniłam!
- Lena?- zapytał mnie
- Tak, to ja. Pewnie cię to zdziwi, ale wiesz przemyślałam sobie wszystko i musimy się spotka, może być o 11?- powiedziałam szybko, niemal na jednym oddechu.
- Oczywiście, bardzo się cieszę, że tak podeszłaś do sprawy- powiedział radośnie do słuchawki.
- Jeszcze nie wiesz co mam ci do powiedzenia, więc nie ciesz się za bardzo- szybko zgasiłam jego entuzjazm.
- Ok, to do zobaczenie o 11!- pożegnał się ze mną.
- Tak, do zobaczenia
Spakowałam walizkę, moje całe dotychczasowo zgromadzone rzeczy, jednak trochę mi było żal wyjeżdżać, ale musiałam to zrobić. Chciałam tego. O 10.45 byłam pod mieszkaniem Krzyśka, pod moją pracownią. Szybko weszłam po schodach i zapikałam do drzwi. Stałam tak przez chwilę, a potem w drzwiach pojawił się on, mój Krzysio. Mój? Nie, już nie mój.
- Hej- rzuciłam krótko.
- No witaj!- rozłożył szeroko ręce, jakby chciał mnie przytulić, ale ja go ominęłam i przeszłam do salonu.
- Możemy pogadać, nie mam za dużo czasu, a do Jastrzębia mam kawałek drogi- powiedziałam szybko.
- Jedziesz do Jastrzębia? Co ja narobiłem- usiadł pod ścianą i złapał się za głowę, lekko kołysząc do przodu i do tyłu. Miałam wielką ochotę podejść i przytulić, powiedzieć że wszystko będzie dobrze, ale nie mogłam tego zrobić.
- Nie Krzysiu, i tak miałam wyjechać, ty to jedynie przyspieszyłeś- poprawiłam go i przysiadłam obok.
- Ja wiem, wszystko spieprzyłem, przepraszam cię za to- powiedział i położył mi głowę na ramieniu.
- Wybaczam ci, i proszę nie obwiniaj się za to wszystko, ja wiem, że nie chciałeś mnie skrzywdzić- powiedziałam, patrząc w swoje dłonie.
- Nie wiem co się ze mną wtedy działo, nic nie wiem, nie pamiętam, a nagle ty stanęłaś w drzwiach i zobaczyłem tę dziewczynę, a potem zbierałem ciasto z twarzy- powiedział.
- Zaburzenia paranoidalne, czytałam o tym w nocy, dlatego postanowiłam ci wybaczyć- uśmiechnęłam się do niego lekko.
- Dzięki Bogu za internet!- i podniósł ręce do góry, na znak podziękowań.
- Przyszłam tu, żeby się pożegnać, nie wiem czy cię jeszcze zobaczę!- odparłam.
- Co ty mówisz? Na pewno się zobaczymy, na meczu!- objął mnie ramieniem, tak jak to tylko on potrafi.
- Wiesz Krzysiu, dziękuję ci za wszystko!- wyszeptałam cicho, podnosząc się z podłogi.
- Nie to ja ci dziękuje i bardzo cię przepraszam- nie wypuszczał mnie z objęć.
Powoli nasze twarze zaczęły się do siebie zbliżać i chwilę potem trwaliśmy już w pocałunku. Cudnie było znowu być z nim!
- Żegnaj Igła!- uściskałam go.
- Do zobaczenia, Lenka!- odwzajemnił uścisk.
Do Jastrzębia ruszyłam o 13, wcześniej powiadamiając Michała, że się pojawię. Powitał mnie iście królewską ucztą. Zupa pomidorowa z Knorra i do tego makaron na patelni! Żyć nie umierać, ciężkie jest życie sportowca.
- Na długo przyjechałaś?
- Na raczej niedługo, kto wie, może dzisiaj ruszę dalej?- uśmiechnęłam się do niego tajemniczo.
- Zagadkowa dziewczyna się znalazła, proszę proszę!- zaśmiał się Dziku.
- Masz dzisiaj jeszcze jakieś treningi?
- Tak, za 20 minut mam być na hali, więc w sumie zostawiam cię samą!- wstał i pocałował mnie w policzek.
- Do zobaczenia niedługo!- krzyknął wychodząc, Nic nie odpowiedziałam, tylko uśmiechnęłam się pod nosem.
Wyciągnęłam kartkę papieru z torby i zaczęłam kreślić na niej znaki, które powoli zmieniały się w słowa. Musiałam mu wszystko wytłumaczyć i zostawić instrukcję co ma robić, a następnie zostawiłam kartkę na stole z kilkoma innymi rzeczami, które były niezbędne dla powodzenia mojego planu. Zajęło mi do 30 minut, a więc miałam coraz mnie czasu. Biegiem weszłam do łazienki i zaczęłam napuszczać wodę do wanny. Zanim zapełniła się tak jak tego oczekiwałam minęło kolejne 15 minut.
Zastanawiałam się kiedyś czy ktoś się zorientuje. Nikt nigdy niczego nie zauważył. Tatuaże na moim ramieniu wszystko idealnie maskowały. Każde, chociażby najmniejsze cięcie. Tak cięłam się. Nie robiłam tego bo lubiłam, pomagało mi to. Pozwalało chociaż na chwilę zapomnieć o problemach i skupić się na bólu, na sączącej się powoli krwi...
W każdym bądź razie nikt niczego nie zauważył. To był najlepszy pomysł w moim życiu, a teraz po tylu latach moje kochane, srebrne, ostre przyjaciółki mi pomogą. Weszłam do wany i zanurzyłam się w niej. Przez chwilę tak trwałam żeby oczyścić umysł. Kiedy byłam już nad taflą wody wyciągnęłam rękę i oparłam ją o krawędź wanny. Sięgnęłam po żyletkę. Nie myślcie sobie, że jestem masochistą. Po prostu wiem co chce zrobić, a na raka serca nie zamierzam umrzeć, wolę to zrobić po swojemu!
Szybko przejechałam żyletką po jednej żyle, a następnie po drugiej.
Bolało, ale to nic. Normalne. Ktoś kiedyś powiedział, że umieranie nie boli, ach jak bardzo się mylił! Boli i to nawet bardzo. Czerwona ciecz brudziła kafelkową podłogę Kubiaka, narobiłam mu takiego syfu! Dobrze, że go przeprosiłam. Czułam jak powoli uchodziło ze mnie życie. Coraz wolniejsza akcja serca.
Raz........dwa...............raz.....dwa...........................................................................................
W końcu przestało mnie boleć, a co to za światełko? Kto stoi po drugiej stronie?
- Cześć córciu, tęskniliśmy za tobą!- zobaczyłam uśmiech moich rodziców.
- Też za wami tęskniłam!- przytuliłam ich.
- Zobacz kto z nami jest!- powiedziała mama i przesunęła się.
Wyglądał tak jak go zapamiętałam. Nic się nie zmienił.
- Witaj Lenka, tęskniłem za tobą- uśmiechnął się do mnie.
- Też za tobą tęskniłam Arek!- ruszyliśmy w dalszą podróż razem.
A więc tak, wiem że niektórzy będą zszokowani tym rozdziałem, ale mam nadzieję, że mi wybaczycie!
Lenka pogodziła się z Krzyśkiem, niestety przegrała z rakiem, którego fakt ukryłam przed wami. Jutro pojawi się już ostatni rozdział, widziany oczami jednego z siatkarzy.
Czy jest mi smutno, że kończę tę historię? Pewnie, nawet bardzo, ale przede mną kolejne projekty, także nie zwalniam tempa pracy! ;)
Dziękuję wszystkim którzy wytrwali do prawie końca, mam nadzieję, że nie żałujecie! :)
Kiedy tylko pojawi się kolejna opowieść dam wam znać!
Pozdrawiam was gorąco, trzymajcie się, Julka :*
niedziela, 2 czerwca 2013
Roz18- wszystko nie tak jak być powinno
Nikt nie wie jak to jest kiedy nagle tracisz coś na czym ci strasznie zależało. Bez różnicy czy jest to ulubiona para spodni, ukochane zwierzątko czy najbliższa osoba...
Ta, nikt nie wie, oprócz mnie!
Miałam ochotę rozwalić wszystko co się wokół mnie znajdowało, ale nie mogłam. Wewnętrznie chciało mi się rozwalać wszystko co tylko stanie mi na drodze, niszczyć szczęście innych i odebrać wszystko, bo sama to przed chwilą straciłam. Zewnętrznie natomiast przypominałam zwiędłą roślinkę, która ledwo stała na nogach, oparta jedynie o jakiś drewniany patyk. W moim przypadku tym właśnie patyczkiem okazał się Alex, bełchatowski atakujący. Nie wiem czemu akurat tutaj przyjechałam. Może chciałam to zwyczajnie odreagować, poczuć się bezpiecznie? Oczywiście, równie dobrze mogłam pójść do Zbyszka albo do Nowakowskich, ale już sobie wyobrażam ich teksty.
- Daj mu wszystko wytłumaczyć, pamiętasz jak szybko oskarżyłaś Zbyszka?- powiedziałaby Julka. Pewnie miałaby trochę racji, ale nie obchodzi mnie to.
- Prześpij się z tym, daj mu szansę!- krzyczałby Bartman. I ten też pewnie miałby rację, ale to nieważne.
- Ja sam kiedyś byłem w podobnej sytuacji, daj mu wszystko wyjaśnić- nalegałby Piotrek.
A to dobre, ciekawe kiedy miałby niby się znaleźć w takiej sytuacji!? On miał wszystko, a ja na dobrą sprawę nie miałam już niczego, oprócz mojego brata. Biedny Nikodem, będzie rozczarowany moim zachowaniem i tym co zamierzam zrobić. Mam nadzieję, że kiedyś mnie zrozumie i wybaczy. Wybaczanie to cholernie skomplikowana sprawa. To nie dla mnie.
- Lena, może to nie moja sprawa, ale możesz mi powiedzieć co się stało, że przyszłaś tu o 2 w nocy?- zapytał mnie atakujący z troską.
Co, to już jest 2?! Przecież dopiero była 17, co się ze mną działo przez ten czas?
- Liczyłam, że przy tobie poczuję się lepiej, ale chyba mi nie wyszło, przepraszam- powiedziałam łamiącym się głosem,wtulając twarz w tors siatkarza.
- No już nie płacz, powiedz mi co się stało- prosił, delikatnie gładząc mnie po głowie.
Czułam się przy nim tak cholernie bezpiecznie, jakby całe zło nagle sobie odeszło daleko ode mnie. Była mi dobrze.
- Nie wiem czy chcesz o tym słyszeć, to chyba najgorsze co mi się w życiu przytrafiło- wyszeptałam i po policzku spłynęła mi pojedyncza łza. A za kolejne i jeszcze następne.
- Mi możesz wszystko opowiedzieć, w życiu cię nie zostawię!- przytulił mnie do siebie mocno..
Kiedy podążasz za jakimś marzeniem, na swojej drodze spotykasz masę znaków, które wskazują ci kierunek, ale jeśli się boisz, to ich nie widzisz.
- Masz może szklankę wody?- wychrypiałam i przeniosłam na niego załzawione oczy. Chyba po raz pierwszy zobaczyłam jaki jest naprawdę. Miły, uśmiechnięty, naładowany energią, szczery i bardzo przyjacielski. Jego loczki, które tak niesfornie układały mu się na głowie, sprawiły, że wyglądał niewinnie. Można mu było zaufać. Do tego piżamka z Garfieldem. Uśmiechnęłam się lekko w jego stronę.
- No, tak wyglądasz o wiele lepiej!- uśmiechnął się do mnie i zniknął za drzwiami, aby po chwili wrócić z pełną szklanką mineralnej. Wypiłam ja duszkiem i grzecznie podziękowałam.
- To co, opowiesz mi wszystko?- zapytał mnie, odbierając kubek.
- Tak, myślę, że już teraz mogę- powiedziałam cicho i przeszłam się do pokoju, aby usiąść na kanapie. Ułożyłam się wygodnie i zaczęłam. Alex objął mnie delikatnie ramieniem.
Opowiedziałam mu wszystko, od pierwszego meczu na jakim byłam, pilnowania dziecko, wyjazdu do Jastrzębia, balu, skończywszy na dniu dzisiejszym. Kiedy kończyłam opowieść ledwo widziałam na oczy, tak byłam zapłakana.
- Krzysiek zachował się jak skończony skurwiel- podsumował go krótko młody Serb. Coś we mnie zawyło na te słowa, gdzieś tam zabolało.
- Tak, wiem, nie wiem czy mu to wybaczę- powiedziałam cicho.
- Ja bym czegoś takiego nie wybaczył nikomu- oświadczył bardzo poważnie. Pociągnęłam nosem.
- Też nie potrafię, nie, o tym nawet nie mam mowy- odrzekłam.
- Jeśli go tylko spotkam, pożałuję tego co ci zrobił- powiedział przez zaciśnięte zęby.
- Nie rób tego! Nie warto- wyszeptałam i opadłam zmęczona na poduszki.
Siatkarz otoczył mnie szczelnie ramionami w których tak dobrze się czułam.
Może jednak nie minęłam się z miłością? przemknęło mi przez głowę.
Gubię samą siebie, zatracając się w czymś, czego nawet nie potrafię odnaleźć. Może w tym tkwi problem. Nie umiem tego odnaleźć. Nie jestem w stanie uchwycić. Nie daję rady do tego dotrzeć.
Czy to wszystko musi być aż tak skomplikowane? Muszę cierpieć, żeby móc się dopiero później cieszyć?
Nie, to nie miłość. To głupia potrzeba tego, żeby ktoś nas pocieszał i mówił jacy to my zajebiści nie jesteśmy. Zajebiści egoiści. Nic więcej nam nie pozostaje.
Szybko Lena, uciekaj stąd, żeby zaraz nie wyszłam jakaś chora akcja! Kurwa za późno.
Całujemy się. Całujemy? To raczej on atakuje moje usta swoimi. Czy mi się to podoba? Tak, chyba raczej tak. Smakuje miętą. Lubię mięte, jest zawsze taka świeża. Nie, stop! Przestańcie to robić, szybko!
- Ja już lepiej pójdę- wymamrotałam i poderwałam się z kanapy.
- Nie żartuj! Gdzie ty chcesz iść o tej porze?- złapał mnie za rękę i przyciągnął do siebie.
- Najpewniej do domu, okopię się tam- wyrwałam się z jego uścisku.
- I myślisz, że cię puszczę?
- Nie utrudniaj mi życia, chociaż ty!- wrzasnęłam na niego.
- Nie utrudnia, próbuję ułatwić!
- Dziękuję ci za wszystko, ale ja już naprawdę pójdę- nie dałam mu nic powiedzieć, pocałowałam go w policzek i szybko zniknęłam za drzwiami.
Jazda do mieszkania trochę mnie pobudziła, pozwoliła zapomnieć o najgorszym dniu w życiu. Po przekroczeniu progu mieszkania skierowałam się od razu do swojego pokoju i rzuciłam się na łóżko.
Długo czekałam, na coś czego nie ma, zamiast patrzeć jak wschodzi słońce...
Ohh, te sentymenty. Aż się rzygać od nich chciało. Znowu się rozryczałam. Zakryłam twarz poduszką i zasnęłam z wycieńczenia. Gorzej i tak już być nie może.
Zadzwonię do Krzyśka, pierwsza myśl po przebudzeniu. Nie, nie zadzwonię! Muszę, niech wypieprza z mojej pracowni, a swoje dziwki sprowadza do własnego domu a nie do mojego! Ręką poszukałam telefonu i wybrałam numer. Nadal miałam go pod "jedynką". Odebrał niemal natychmiast.
- Lena, ja ci to wszystko wytłumaczę...- zaczął, ale nie dałam mu dokończyć.
- Nie chcę słuchać tego co masz mi do powiedzenia. Ty wybrałeś swoją drogę, a ja swoją. Masz się wyprowadzić z mieszkania i jeszcze dzisiaj oddać mi klucze. Nic innego mnie nie obchodzi- odpowiedziałam chłodno.
- Nie udawaj, że nic to dla ciebie nie znaczyło!- wrzasnął do słuchawki.
- Znaczyło i to wiele, pewnie wszystko, ale dzięki tobie tego już nie ma. Gratuluję ci Krzysiu, żegnaj!- rozłączyłam się i zaczęłam oddychać jak astmatyk. Nie mogę dłużej mieszkać w Rzeszowie skoro on tu będzie. Nikodem jakoś sobie poradzi, wracam do Warszawy, albo do Jastrzębia.
Tak to najlepsza decyzja na jaką mogłam się zdecydować. Powiem o tym bratu, on mnie zrozumie, wiem to.
Hej mordeczki!
Przepraszam Was za te opóźnienia, ale to przyczyny i siła wyższa :c
Liga Światowa się rozpoczęła, za 5 dni pierwszy mecz, na który już nie mogę się doczekać, o masakra <3 Będę go oglądać z Gumą, który ma tatuaż Bartmana, więc może wrzucę wam nawet zdjęcie z nim? ;)
Dobra, zostawiam was i życzę miłej lektury!
I pamiętajcie żeby zostawić coś po sobie, najlepiej komentarz :)
Z całego serca dziękuję za ponad 10 tysięcy wyświetleń! <3
Pozdrawiam was ciepło, Julka :*
Ta, nikt nie wie, oprócz mnie!
Miałam ochotę rozwalić wszystko co się wokół mnie znajdowało, ale nie mogłam. Wewnętrznie chciało mi się rozwalać wszystko co tylko stanie mi na drodze, niszczyć szczęście innych i odebrać wszystko, bo sama to przed chwilą straciłam. Zewnętrznie natomiast przypominałam zwiędłą roślinkę, która ledwo stała na nogach, oparta jedynie o jakiś drewniany patyk. W moim przypadku tym właśnie patyczkiem okazał się Alex, bełchatowski atakujący. Nie wiem czemu akurat tutaj przyjechałam. Może chciałam to zwyczajnie odreagować, poczuć się bezpiecznie? Oczywiście, równie dobrze mogłam pójść do Zbyszka albo do Nowakowskich, ale już sobie wyobrażam ich teksty.
- Daj mu wszystko wytłumaczyć, pamiętasz jak szybko oskarżyłaś Zbyszka?- powiedziałaby Julka. Pewnie miałaby trochę racji, ale nie obchodzi mnie to.
- Prześpij się z tym, daj mu szansę!- krzyczałby Bartman. I ten też pewnie miałby rację, ale to nieważne.
- Ja sam kiedyś byłem w podobnej sytuacji, daj mu wszystko wyjaśnić- nalegałby Piotrek.
A to dobre, ciekawe kiedy miałby niby się znaleźć w takiej sytuacji!? On miał wszystko, a ja na dobrą sprawę nie miałam już niczego, oprócz mojego brata. Biedny Nikodem, będzie rozczarowany moim zachowaniem i tym co zamierzam zrobić. Mam nadzieję, że kiedyś mnie zrozumie i wybaczy. Wybaczanie to cholernie skomplikowana sprawa. To nie dla mnie.
- Lena, może to nie moja sprawa, ale możesz mi powiedzieć co się stało, że przyszłaś tu o 2 w nocy?- zapytał mnie atakujący z troską.
Co, to już jest 2?! Przecież dopiero była 17, co się ze mną działo przez ten czas?
- Liczyłam, że przy tobie poczuję się lepiej, ale chyba mi nie wyszło, przepraszam- powiedziałam łamiącym się głosem,wtulając twarz w tors siatkarza.
- No już nie płacz, powiedz mi co się stało- prosił, delikatnie gładząc mnie po głowie.
Czułam się przy nim tak cholernie bezpiecznie, jakby całe zło nagle sobie odeszło daleko ode mnie. Była mi dobrze.
- Nie wiem czy chcesz o tym słyszeć, to chyba najgorsze co mi się w życiu przytrafiło- wyszeptałam i po policzku spłynęła mi pojedyncza łza. A za kolejne i jeszcze następne.
- Mi możesz wszystko opowiedzieć, w życiu cię nie zostawię!- przytulił mnie do siebie mocno..
Kiedy podążasz za jakimś marzeniem, na swojej drodze spotykasz masę znaków, które wskazują ci kierunek, ale jeśli się boisz, to ich nie widzisz.
- Masz może szklankę wody?- wychrypiałam i przeniosłam na niego załzawione oczy. Chyba po raz pierwszy zobaczyłam jaki jest naprawdę. Miły, uśmiechnięty, naładowany energią, szczery i bardzo przyjacielski. Jego loczki, które tak niesfornie układały mu się na głowie, sprawiły, że wyglądał niewinnie. Można mu było zaufać. Do tego piżamka z Garfieldem. Uśmiechnęłam się lekko w jego stronę.
- No, tak wyglądasz o wiele lepiej!- uśmiechnął się do mnie i zniknął za drzwiami, aby po chwili wrócić z pełną szklanką mineralnej. Wypiłam ja duszkiem i grzecznie podziękowałam.
- To co, opowiesz mi wszystko?- zapytał mnie, odbierając kubek.
- Tak, myślę, że już teraz mogę- powiedziałam cicho i przeszłam się do pokoju, aby usiąść na kanapie. Ułożyłam się wygodnie i zaczęłam. Alex objął mnie delikatnie ramieniem.
Opowiedziałam mu wszystko, od pierwszego meczu na jakim byłam, pilnowania dziecko, wyjazdu do Jastrzębia, balu, skończywszy na dniu dzisiejszym. Kiedy kończyłam opowieść ledwo widziałam na oczy, tak byłam zapłakana.
- Krzysiek zachował się jak skończony skurwiel- podsumował go krótko młody Serb. Coś we mnie zawyło na te słowa, gdzieś tam zabolało.
- Tak, wiem, nie wiem czy mu to wybaczę- powiedziałam cicho.
- Ja bym czegoś takiego nie wybaczył nikomu- oświadczył bardzo poważnie. Pociągnęłam nosem.
- Też nie potrafię, nie, o tym nawet nie mam mowy- odrzekłam.
- Jeśli go tylko spotkam, pożałuję tego co ci zrobił- powiedział przez zaciśnięte zęby.
- Nie rób tego! Nie warto- wyszeptałam i opadłam zmęczona na poduszki.
Siatkarz otoczył mnie szczelnie ramionami w których tak dobrze się czułam.
Może jednak nie minęłam się z miłością? przemknęło mi przez głowę.
Gubię samą siebie, zatracając się w czymś, czego nawet nie potrafię odnaleźć. Może w tym tkwi problem. Nie umiem tego odnaleźć. Nie jestem w stanie uchwycić. Nie daję rady do tego dotrzeć.
Czy to wszystko musi być aż tak skomplikowane? Muszę cierpieć, żeby móc się dopiero później cieszyć?
Nie, to nie miłość. To głupia potrzeba tego, żeby ktoś nas pocieszał i mówił jacy to my zajebiści nie jesteśmy. Zajebiści egoiści. Nic więcej nam nie pozostaje.
Szybko Lena, uciekaj stąd, żeby zaraz nie wyszłam jakaś chora akcja! Kurwa za późno.
Całujemy się. Całujemy? To raczej on atakuje moje usta swoimi. Czy mi się to podoba? Tak, chyba raczej tak. Smakuje miętą. Lubię mięte, jest zawsze taka świeża. Nie, stop! Przestańcie to robić, szybko!
- Ja już lepiej pójdę- wymamrotałam i poderwałam się z kanapy.
- Nie żartuj! Gdzie ty chcesz iść o tej porze?- złapał mnie za rękę i przyciągnął do siebie.
- Najpewniej do domu, okopię się tam- wyrwałam się z jego uścisku.
- I myślisz, że cię puszczę?
- Nie utrudniaj mi życia, chociaż ty!- wrzasnęłam na niego.
- Nie utrudnia, próbuję ułatwić!
- Dziękuję ci za wszystko, ale ja już naprawdę pójdę- nie dałam mu nic powiedzieć, pocałowałam go w policzek i szybko zniknęłam za drzwiami.
Jazda do mieszkania trochę mnie pobudziła, pozwoliła zapomnieć o najgorszym dniu w życiu. Po przekroczeniu progu mieszkania skierowałam się od razu do swojego pokoju i rzuciłam się na łóżko.
Długo czekałam, na coś czego nie ma, zamiast patrzeć jak wschodzi słońce...
Ohh, te sentymenty. Aż się rzygać od nich chciało. Znowu się rozryczałam. Zakryłam twarz poduszką i zasnęłam z wycieńczenia. Gorzej i tak już być nie może.
Zadzwonię do Krzyśka, pierwsza myśl po przebudzeniu. Nie, nie zadzwonię! Muszę, niech wypieprza z mojej pracowni, a swoje dziwki sprowadza do własnego domu a nie do mojego! Ręką poszukałam telefonu i wybrałam numer. Nadal miałam go pod "jedynką". Odebrał niemal natychmiast.
- Lena, ja ci to wszystko wytłumaczę...- zaczął, ale nie dałam mu dokończyć.
- Nie chcę słuchać tego co masz mi do powiedzenia. Ty wybrałeś swoją drogę, a ja swoją. Masz się wyprowadzić z mieszkania i jeszcze dzisiaj oddać mi klucze. Nic innego mnie nie obchodzi- odpowiedziałam chłodno.
- Nie udawaj, że nic to dla ciebie nie znaczyło!- wrzasnął do słuchawki.
- Znaczyło i to wiele, pewnie wszystko, ale dzięki tobie tego już nie ma. Gratuluję ci Krzysiu, żegnaj!- rozłączyłam się i zaczęłam oddychać jak astmatyk. Nie mogę dłużej mieszkać w Rzeszowie skoro on tu będzie. Nikodem jakoś sobie poradzi, wracam do Warszawy, albo do Jastrzębia.
Tak to najlepsza decyzja na jaką mogłam się zdecydować. Powiem o tym bratu, on mnie zrozumie, wiem to.
Hej mordeczki!
Przepraszam Was za te opóźnienia, ale to przyczyny i siła wyższa :c
Liga Światowa się rozpoczęła, za 5 dni pierwszy mecz, na który już nie mogę się doczekać, o masakra <3 Będę go oglądać z Gumą, który ma tatuaż Bartmana, więc może wrzucę wam nawet zdjęcie z nim? ;)
Dobra, zostawiam was i życzę miłej lektury!
I pamiętajcie żeby zostawić coś po sobie, najlepiej komentarz :)
Z całego serca dziękuję za ponad 10 tysięcy wyświetleń! <3
Pozdrawiam was ciepło, Julka :*
niedziela, 26 maja 2013
Roz.17- SO WHAT?
Dzień niby zaczął się normalnie, jak każdy inny. Obudziłam się jak zwykle, poszłam do kuchni zjadłam śniadanie, ubrałam się, umyłam, poszłam obudzić brata, zrobiłam mu jedzenie i pożegnałam kiedy wychodził do szkoły. Monotonia dnia, której tak nienawidziłam wróciła. Nie miałam co ze sobą zrobić, a była dopiero godzina 9.15. O dzwonieniu do kogokolwiek nawet nie było mowy. Jest poniedziałek, 27 dzień marca, moje urodziny. Ciekawe czy ktoś o nich pamięta? W sumie to chyba każdy kto miał pamiętać, albo ze mną mieszkał; mój brat, albo dawno nie było go na tym świecie;moi rodzice, dziadkowie...
Na wspomnienie bliskich moje oczy zaszkliły się łzami. Otarłam je wierzchem dłoni.
Opanuj się! Dzisiaj kończysz 26 lat, nie bądź dzieckiem!
Łatwo powiedzieć kiedy jest się głupim sumieniem, prychnęłam. Jednak ten głosik miał trochę racji. W urodziny nie wolno płakać! Spięłam się w sobie i zaczęłam sprzątać. Co mi tam, nie mam co robić to chociaż mieszanie na tym skorzysta. Wygrzebałam skądś miotłę i inne te no, rzeczy potrzebny do zaprowadzenia porządku w moim mieszkaniu. Zaczęłam od kuchni.Wyjęłam pięć tysięcy rzeczy, których nie potrzebowałam. Podobnie zrobiłam w salonie i łazience. O moim pokoju lepiej nie wspominać. Gdyby powstało państwo o nazwie Brudnolandia, jego stolicą może zostać właśnie mój pokój.
W sumie z całych moich "wiosennych porządków" uzbierało się osiem wielkich worów, wyładowanych śmieciami. Nałożyłam grubszy sweter i buty, z trudem podniosłam worki i wyszłam, żeby pozbyć się ich raz na zawsze. Z niemałym trudem zjechałam windą z trzeciego piętra. Wyciągnęłam worki i ruszy odpowiedziałam w stronę osiedlowego kosza.
Kiedy się pod nim w końcu znalazłam, byłam tak zmęczona jakbym przebiegła maraton. Oparłam się betonową ścianę i oddychałam głęboko.
- Przepraszam, nie wie pani gdzie znajdę najbliższy sklep?- usłyszałam głos za swoimi plecami. Odwróciłam się i zobaczyłam całkiem wysokiego, przystojnego, czarnowłosego mężczyznę. Zlustrowałam go uważnie wzrokiem, mrużąc przy tym oczy.
- Tak jasne, że wiem. Za tamtym blokiem jest mały sklepik- wskazałam ręką w podanym kierunku. Nieznajomy uśmiechnął się do mnie szeroko.
- Dziękuję bardzo, a nie potrzebuje pani pomocy z tymi workami?- spojrzał znacząco w stronę moich śmieci.
- Co? A tak, no nie powiem, nie pogardziłabym- odwzajemniłam uśmiech, błyszcząc moim żelastwem na zębach. Chłopak złapał je wszystkie jedną ręką, tak jakby ważyły tyle co nic, i zręcznie wrzucił je do kosza. Patrzyłam na niego z rozdziawioną buzią.
- No, to tego, ja się będę zbierał, dziękuję za pomoc pani...
- Żadna tam pani, Lena jestem!- przerwałam mu, wyciągając rękę. Uścisnął ją i ponownie się uśmiechnął.
- Miło mi, Benek jestem!
- No to co? Jestem twoją dłużniczką, nie masz ochoty na poranną kawę?- zapytałam go. Podrapał się lekko po głowie, jakby nie wiedząc co odpowiedzieć.
- Wiesz, z miłą chęcią, ale usiałbym najpierw pójść do tego sklepu, inaczej Mańka mnie zabije- powiedział w końcu.
Och, czyli miał dziewczynę. A ja głupia wypaliłam z tą kawą.
- Tak, moja siostra bardzo się denerwuje jak nie dostaje nic do jedzenia- zaśmiał się.
Zaraz, zaraz. Czy on nie powiedział siostra?
- Nie musisz mi tego mówić, ja mam brata- uśmiechnęłam się lekko.
- O, no to wiesz co czuję. Słuchaj jestem w Rzeszowie o tygodnia, nie pokazałabyś mi gdzie jest ten sklep, bo znając życie zanim do niego dotrę to zgubię się pięć razy. Przysługa za przysługę?- zapytał mnie.
- No dobra,to chodź!- powiedziałam i ruszyliśmy w stronę sklepiku.
- No to jak? Dasz się zaprosić na kawę czy nie?- spytałam go ponownie, kiedy wychodziliśmy z zakupów.
- Tak jasne, tylko wpadnę do domu i dam jej coś do jedzenia, bo mi tam żyć nie da. Kobiety!- podniósł ręce i pokręcił głową.
- No dobra, to ja mieszkam w tym bloku, na trzecim piętrzę, pod numer 33- wskazałam na moje okno.
- W takim razie do zobaczenia za chwilę- mrugnął do mnie i ruszył w stronę swojego bloku, ja w tym samym czasie wyjęłam telefon i wybrałam numer do Krzyśka.
- Suchham?- -usłyszałam po drugiej stronie głos zaspanego siatkarza.
- Obudziłam cię, kocie?- spytałam ze skruchą w głosie.
- Nie soo ty, ja sobie tylchoo drzemałem- powiedział z wielkim trudem, próbując zamaskować ziewnięcie.
- Przepraszam cię bardzo, nie potrzebujesz czegoś, mam ci w czymś pomóc?- zapytałam go.
- Nie, soo ty, ja sobie ze wszystkim dooskonale poraseęe- odrzekł mi, prawie wrzeszcząc.
Skrzywiłam się lekko na ten dźwięk, ale jednak po chwili mi przeszło.
- No dobra, to jakby co wiesz gdzie mnie szukać Krzysiu-odpowiedział mu.
- Ależ oszywiście, do wisenia- powiedział, przesyłając mi buziaka.
- Pa pa- powiedziałam i tym samym zakończyłam naszą rozmowę.
Kochany, pokiereszowany Igła.
Dzisiaj już go zostawię w spokoju, niech się chłopak zrelaksuje, odpocznie. Należy mu się to, zawsze tak ciężko pracuje.
Weszłam do domu, od razu kierując się do kuchni i nastawiając wodę na kawę. Pogrzebałam chwilę w szafkach i wyjęłam herbatniki. Położyłam je ładnie na talerzyku, który wylądowałam na moim kuchennym stole. Kilka minut później, kiedy zalewałam parujący napar usłyszałam ciche pukanie. Tak mnie to rozproszyło, że oblałam sobie wrzątkiem kawałek palca.
- Szlag!- mruknęłam i ruszyłam otworzyć drzwi, ssąc palec, tak żeby przestał mnie piec.
Wpuściłam do mieszkania mojego nowego sąsiada, ręką wskazując kierunek w który ma się udać. Sama musiałam na chwilę zniknąć w łazience i opatrzyć sobie poparzony palec.
- Bardzo ładnie mieszkasz- powiedział Benek kiedy pojawiłam się przy nim. Uśmiechnęłam się do niego.
- Dzięki- odparłam, podając mu cukier.
- Żaden problem, długo już mieszkasz w Rzeszowie?- zapytał mnie.
- No już rok mi leci- odpowiedziałam, głęboko się nad tym wszystkim zastanawiając.
- O! To będziesz mi pomagać, bo ja tu jestem dopiero od tygodnia i jakoś mi nie idzie na razie.
- To co ty tu robisz?
- Moja siostra dostała propozycję uczenia się na rzeszowskiej uczelni, no to musiałem z nią ty przyjechać- wyjaśnił mi.
- O, naprawdę? A na co się dostała?
- Na architekturę, ma zamiar zostać architektem.
- No nie opowiadaj! Ja skończyłam tę szkołę miesiąc temu!
- To będziesz mogła jej czasami pomóc- mrugnął do mnie
- Z przyjemnością, pewnie ma talent- uśmiechnęłam się do niego.
- Czy ja wiem. No niby coś tam umie- odparł, śmiejąc się.
A ty? Co masz zamiar tu robić?
- Ja zostałem fizjoterapeutą jakiegoś siatkarskiego klubu- rzucił krótko.
- NIE GADAJ!? Jesteś nowym lekarzem Asseco?
- No chyba jestem, a co? Nie mów, że ten zespół też znasz- wykrzyknął
- NO znam, znam. Na naszym osiedlu mieszka nawet jeden zawodnik: Zbyszek Bartman- uśmiechnęłam się do niego szeroko.
- O kurde, to się porobiło!- złapał się za głowę, z niemałym trudem wszystko sobie układając w głowie.
- Masz być pewnie na jakimś treningu, mam rację?
- Tak, dzisiaj miałem pojechać na halę i poznać wszystkich zawodników, sztab i tak dalej.
- Mogę ci towarzyszyć jeśli chcesz- powiedziałam.
- Mogłabyś?- zapytał, przenosząc na mnie swoje spojrzenie.
- Jasne, ja z nimi jestem w bardzo dobrych kontaktach, no może z wyjątkiem Lukasa- przyznałam. Nadal nie potrafiłam wybaczyć rozgrywającemu akcji która miała miejsce na urodzinach Zbyszka.
- Czesi to dobrzy ludzie, ale na dłuższą metę są bardzo denerwujący- przyznał.
- A ty skąd tyle o nich wiesz?
- Studiowałem w Pradze- przyznał się, lekko uśmiechając. No niezły jest, to trzeba przyznać.
- Musisz być diablo inteligentny- gwizdnęłam.
- Bez przesady, miałem trochę szczęścia- wzruszył ramionami.
- Ok, zostawmy to. Na którą musisz być na Podpromiu?- zapytałam go, wkładając filiżanki do zmywarki i włączając ją.
- W sumie to za 15 minut, ale kompletnie nie wiem gdzie mam jechać- powiedział, spoglądając na zegarek.
- Co? I ty tak po prostu siedzisz i patrzysz co robię, zajadając ciasta?- wrzasnęłam na niego.
- No tak- odpowiedział z pełnymi ustami, wzruszając ramionami. Złapałam go za koszulę, porwałam torebkę i wypchnęłam z mieszkania. Pamiętałam cały czas jakiego fioła ma Andrzej na punkcie punktualności.
- Pamiętaj, jeśli cię o nic nie zapytają to po prostu im nie odpowiadaj- powiedziałam kiedy wchodziliśmy na salę. Benek wyglądał na lekko przerażonego.
-No nie denerwuj się. Wszystko będzie dobrze- poklepałam go po ramieniu.
- Skoro tak mówisz- odetchnął głęboko i otworzył drzwi. Siłą go przez nie przepchnęłam i w efekcie wtoczyliśmy się na halę. Szybko się pozbierałam i wstałam. Szybko ogarnęłam wszystko wzrokiem i z wielką ulgą zauważyłam, że była pusta. Podałam rękę Benkowi i pchałam dalej, w głąb sali. Wreszcie znaleźliśmy się stosunkowo blisko sztabu, który zdążył się już pojawić.
- Werden, a ty co tu robisz?- usłyszałam za sobą znajomy głos. Odwróciłam się szybko i zobaczyłam Kowala, który zbliżał się w naszą stronę.
- Kowal, przecież mówiłeś, że mogę tu wpadać jak często tylko chcę- wytknęłam mu język.
- A to co za jeden?- wskazał palcem na mojego sąsiada.
- Benjamin Dankiewicz, nowy fizjoterapeuta- wyciągnął do niego rękę.
- A tak, mówili mi coś, że dostaniemy kogoś nowego!- uśmiechnął się do niego. - Zaraz pojawi się nasza główna lekarka, Julka, wtedy wszystkiego się dowiesz.
Faktycznie, w tym samym momencie z szatni wyszli zawodnicy i z nimi Julka, która kłóciła się o coś z Piotrkiem, pierwszy raz ich widziałam kiedy to robili.
- Julka, chodź tu na chwileczkę!- krzyknął trener, przywołując kobietę do siebie.
Podeszła do nas szybko, z wielką ulgą opuszczając Piotrka.
- Co się stało?- zapytała podchodząc do nasz.
- To jest nasz nowy masażysta, Benek się nazywa, pokażesz mu wszystko mam nadzieję?- zapytał ją.
- Jasne, że tak!- uśmiechnęła się do nas i gestem nakazała mu, żeby ruszył za nią.
Przeprosiłam Andrzeja i podeszłam do Nowakowskiego.
- Piotrek, o co wy się kłóciliście co?
- A tam, rodzinne sprzeczki- machnął ręką. Jednak nie ze mną te numery.
- Cichu, jeśli coś dzieje to wiesz, że ja mogę wam zawsze jakoś pomóc- zadarłam głowę, żeby móc spojrzeć mu w oczy.
- Tak, wiem. Jeśli będzie taka potrzeba to będziesz wiedziała o tym pierwsza- odpowiedział, próbując się uśmiechnąć. No nie za bardzo mu to wyszło, ale co miałam zrobić?
- Dobra, trzymam cię za słowo- powiedziałam poważnie.
- Jasne- rzucił krótko i ruszył w stronę kosza pełnego niebiesko-żółtych piłek. Co mu się mogło stać, no co ja się pytam?
- Przyjaciółko moja! Wszystkiego najlepszego!- rzucił mi się na szyję Zbyszek, podrywając do góry.
- Matko, jaki przypływ miłości!- wydyszałam. Postawił mnie natychmiast na podłodze, okręcając kilkakrotnie.
- No nie codziennie ma się urodziny!- wykrzyknął.
- Kto ma urodziny?- podłapał Lotman, który pojawił się przy nas.
- Lena ma!- odpowiedział dumnie Bartman.
- Reallyy? Happy Birthday!- wykrzyknął Amerykanin i mocno mnie przytulił.
- Paul, please, I need some air!- wychrypiałam.
- Oh, sorry!- puścił mnie i podbiegł do reszty chłopaków.
Po całym treningu chłopcy zaprosili mnie na kawę, a mój nawy kolega musiał zostać na miejscy, żeby dopiąć kilka spraw, potrzebnych im spraw. Śmialiśmy się i świętowaliśmy w bardzo miłej atmosferze. Brakowało mi jedynie Krzyśka, więc postanowiłam go odwiedzić. Miałam zapasowe klucze, wpadłam więc jeszcze do cukierni po jakieś ciasto. Pod jego mieszkaniem byłam około godziny 16.30, cichutko weszłam po schodach i przekręciłam klucz w drzwiach. Stawiałam małe kroczki, za wszelką cenę chcąc zrobić mu niespodziankę.
Kiedy doszłam do miejsca w którym spał i zobaczyłam to co się tam znajdowało łzy napłynęły mi do oczu.
Krzysiek spał sobie z jakąś kobietą, która pierwszy raz widziałam na oczy. Pociągnęłam głośno nosem, tym samym budząc libero. Rozdziawił usta, a oczy wyszły mu z orbit.
- Lenka to nie tak...- zaczął, ale już nie chciałam go słuchać. Rzuciłam w niego ciastem i wybiegłam z pokoju, zapłakana i upokorzona po raz drugi w życiu. Nie miałam już na to wszystko siły, to dla mnie za dużo.
Pobiegłam sama nie wiem gdzie. Pobiegłam? Chyba pojechałam. Zobaczyłam zieloną tabliczkę z napisem "Bydgoszcz", a może "Bełchatów"? Tak, zdecydowanie Bełchatów. A potem nagle sobie o czymś przypomniałam. Ten którego szukam wcale nie jest w Bełchatowie, jest tutaj. W Rzeszowie. Zawróciłam z piskiem opon i ruszyłam w kierunku, którego tak bardzo pragnęłam.
Wjechałam windą na wskazane piętro i zapukałam do drzwi. Otworzyły się niemal natychmiast.
- Mogę wejść?- zapytałam go.
- Oczywiście!- odpowiedział Alex i zamknął za mną drzwi.
W końcu jakiś rozdział na poziomie. Mam nadzieję, że mnie za niego nie zabijecie :)
Od tygodnia ćwiczę poloneza na bal i dlatego mam tak mało czasu żeby coś tutaj napisać :c
Jednak postaram się dodać coś jeszcze, być może w środę :)
No nic pozostawiam was z tym epizodem!
Zachęcam do czytania i komentowania :)
pozdrawiam, Julka! :*
Na wspomnienie bliskich moje oczy zaszkliły się łzami. Otarłam je wierzchem dłoni.
Opanuj się! Dzisiaj kończysz 26 lat, nie bądź dzieckiem!
Łatwo powiedzieć kiedy jest się głupim sumieniem, prychnęłam. Jednak ten głosik miał trochę racji. W urodziny nie wolno płakać! Spięłam się w sobie i zaczęłam sprzątać. Co mi tam, nie mam co robić to chociaż mieszanie na tym skorzysta. Wygrzebałam skądś miotłę i inne te no, rzeczy potrzebny do zaprowadzenia porządku w moim mieszkaniu. Zaczęłam od kuchni.Wyjęłam pięć tysięcy rzeczy, których nie potrzebowałam. Podobnie zrobiłam w salonie i łazience. O moim pokoju lepiej nie wspominać. Gdyby powstało państwo o nazwie Brudnolandia, jego stolicą może zostać właśnie mój pokój.
W sumie z całych moich "wiosennych porządków" uzbierało się osiem wielkich worów, wyładowanych śmieciami. Nałożyłam grubszy sweter i buty, z trudem podniosłam worki i wyszłam, żeby pozbyć się ich raz na zawsze. Z niemałym trudem zjechałam windą z trzeciego piętra. Wyciągnęłam worki i ruszy odpowiedziałam w stronę osiedlowego kosza.
Kiedy się pod nim w końcu znalazłam, byłam tak zmęczona jakbym przebiegła maraton. Oparłam się betonową ścianę i oddychałam głęboko.
- Przepraszam, nie wie pani gdzie znajdę najbliższy sklep?- usłyszałam głos za swoimi plecami. Odwróciłam się i zobaczyłam całkiem wysokiego, przystojnego, czarnowłosego mężczyznę. Zlustrowałam go uważnie wzrokiem, mrużąc przy tym oczy.
- Tak jasne, że wiem. Za tamtym blokiem jest mały sklepik- wskazałam ręką w podanym kierunku. Nieznajomy uśmiechnął się do mnie szeroko.
- Dziękuję bardzo, a nie potrzebuje pani pomocy z tymi workami?- spojrzał znacząco w stronę moich śmieci.
- Co? A tak, no nie powiem, nie pogardziłabym- odwzajemniłam uśmiech, błyszcząc moim żelastwem na zębach. Chłopak złapał je wszystkie jedną ręką, tak jakby ważyły tyle co nic, i zręcznie wrzucił je do kosza. Patrzyłam na niego z rozdziawioną buzią.
- No, to tego, ja się będę zbierał, dziękuję za pomoc pani...
- Żadna tam pani, Lena jestem!- przerwałam mu, wyciągając rękę. Uścisnął ją i ponownie się uśmiechnął.
- Miło mi, Benek jestem!
- No to co? Jestem twoją dłużniczką, nie masz ochoty na poranną kawę?- zapytałam go. Podrapał się lekko po głowie, jakby nie wiedząc co odpowiedzieć.
- Wiesz, z miłą chęcią, ale usiałbym najpierw pójść do tego sklepu, inaczej Mańka mnie zabije- powiedział w końcu.
Och, czyli miał dziewczynę. A ja głupia wypaliłam z tą kawą.
- Tak, moja siostra bardzo się denerwuje jak nie dostaje nic do jedzenia- zaśmiał się.
Zaraz, zaraz. Czy on nie powiedział siostra?
- Nie musisz mi tego mówić, ja mam brata- uśmiechnęłam się lekko.
- O, no to wiesz co czuję. Słuchaj jestem w Rzeszowie o tygodnia, nie pokazałabyś mi gdzie jest ten sklep, bo znając życie zanim do niego dotrę to zgubię się pięć razy. Przysługa za przysługę?- zapytał mnie.
- No dobra,to chodź!- powiedziałam i ruszyliśmy w stronę sklepiku.
- No to jak? Dasz się zaprosić na kawę czy nie?- spytałam go ponownie, kiedy wychodziliśmy z zakupów.
- Tak jasne, tylko wpadnę do domu i dam jej coś do jedzenia, bo mi tam żyć nie da. Kobiety!- podniósł ręce i pokręcił głową.
- No dobra, to ja mieszkam w tym bloku, na trzecim piętrzę, pod numer 33- wskazałam na moje okno.
- W takim razie do zobaczenia za chwilę- mrugnął do mnie i ruszył w stronę swojego bloku, ja w tym samym czasie wyjęłam telefon i wybrałam numer do Krzyśka.
- Suchham?- -usłyszałam po drugiej stronie głos zaspanego siatkarza.
- Obudziłam cię, kocie?- spytałam ze skruchą w głosie.
- Nie soo ty, ja sobie tylchoo drzemałem- powiedział z wielkim trudem, próbując zamaskować ziewnięcie.
- Przepraszam cię bardzo, nie potrzebujesz czegoś, mam ci w czymś pomóc?- zapytałam go.
- Nie, soo ty, ja sobie ze wszystkim dooskonale poraseęe- odrzekł mi, prawie wrzeszcząc.
Skrzywiłam się lekko na ten dźwięk, ale jednak po chwili mi przeszło.
- No dobra, to jakby co wiesz gdzie mnie szukać Krzysiu-odpowiedział mu.
- Ależ oszywiście, do wisenia- powiedział, przesyłając mi buziaka.
- Pa pa- powiedziałam i tym samym zakończyłam naszą rozmowę.
Kochany, pokiereszowany Igła.
Dzisiaj już go zostawię w spokoju, niech się chłopak zrelaksuje, odpocznie. Należy mu się to, zawsze tak ciężko pracuje.
Weszłam do domu, od razu kierując się do kuchni i nastawiając wodę na kawę. Pogrzebałam chwilę w szafkach i wyjęłam herbatniki. Położyłam je ładnie na talerzyku, który wylądowałam na moim kuchennym stole. Kilka minut później, kiedy zalewałam parujący napar usłyszałam ciche pukanie. Tak mnie to rozproszyło, że oblałam sobie wrzątkiem kawałek palca.
- Szlag!- mruknęłam i ruszyłam otworzyć drzwi, ssąc palec, tak żeby przestał mnie piec.
Wpuściłam do mieszkania mojego nowego sąsiada, ręką wskazując kierunek w który ma się udać. Sama musiałam na chwilę zniknąć w łazience i opatrzyć sobie poparzony palec.
- Bardzo ładnie mieszkasz- powiedział Benek kiedy pojawiłam się przy nim. Uśmiechnęłam się do niego.
- Dzięki- odparłam, podając mu cukier.
- Żaden problem, długo już mieszkasz w Rzeszowie?- zapytał mnie.
- No już rok mi leci- odpowiedziałam, głęboko się nad tym wszystkim zastanawiając.
- O! To będziesz mi pomagać, bo ja tu jestem dopiero od tygodnia i jakoś mi nie idzie na razie.
- To co ty tu robisz?
- Moja siostra dostała propozycję uczenia się na rzeszowskiej uczelni, no to musiałem z nią ty przyjechać- wyjaśnił mi.
- O, naprawdę? A na co się dostała?
- Na architekturę, ma zamiar zostać architektem.
- No nie opowiadaj! Ja skończyłam tę szkołę miesiąc temu!
- To będziesz mogła jej czasami pomóc- mrugnął do mnie
- Z przyjemnością, pewnie ma talent- uśmiechnęłam się do niego.
- Czy ja wiem. No niby coś tam umie- odparł, śmiejąc się.
A ty? Co masz zamiar tu robić?
- Ja zostałem fizjoterapeutą jakiegoś siatkarskiego klubu- rzucił krótko.
- NIE GADAJ!? Jesteś nowym lekarzem Asseco?
- No chyba jestem, a co? Nie mów, że ten zespół też znasz- wykrzyknął
- NO znam, znam. Na naszym osiedlu mieszka nawet jeden zawodnik: Zbyszek Bartman- uśmiechnęłam się do niego szeroko.
- O kurde, to się porobiło!- złapał się za głowę, z niemałym trudem wszystko sobie układając w głowie.
- Masz być pewnie na jakimś treningu, mam rację?
- Tak, dzisiaj miałem pojechać na halę i poznać wszystkich zawodników, sztab i tak dalej.
- Mogę ci towarzyszyć jeśli chcesz- powiedziałam.
- Mogłabyś?- zapytał, przenosząc na mnie swoje spojrzenie.
- Jasne, ja z nimi jestem w bardzo dobrych kontaktach, no może z wyjątkiem Lukasa- przyznałam. Nadal nie potrafiłam wybaczyć rozgrywającemu akcji która miała miejsce na urodzinach Zbyszka.
- Czesi to dobrzy ludzie, ale na dłuższą metę są bardzo denerwujący- przyznał.
- A ty skąd tyle o nich wiesz?
- Studiowałem w Pradze- przyznał się, lekko uśmiechając. No niezły jest, to trzeba przyznać.
- Musisz być diablo inteligentny- gwizdnęłam.
- Bez przesady, miałem trochę szczęścia- wzruszył ramionami.
- Ok, zostawmy to. Na którą musisz być na Podpromiu?- zapytałam go, wkładając filiżanki do zmywarki i włączając ją.
- W sumie to za 15 minut, ale kompletnie nie wiem gdzie mam jechać- powiedział, spoglądając na zegarek.
- Co? I ty tak po prostu siedzisz i patrzysz co robię, zajadając ciasta?- wrzasnęłam na niego.
- No tak- odpowiedział z pełnymi ustami, wzruszając ramionami. Złapałam go za koszulę, porwałam torebkę i wypchnęłam z mieszkania. Pamiętałam cały czas jakiego fioła ma Andrzej na punkcie punktualności.
- Pamiętaj, jeśli cię o nic nie zapytają to po prostu im nie odpowiadaj- powiedziałam kiedy wchodziliśmy na salę. Benek wyglądał na lekko przerażonego.
-No nie denerwuj się. Wszystko będzie dobrze- poklepałam go po ramieniu.
- Skoro tak mówisz- odetchnął głęboko i otworzył drzwi. Siłą go przez nie przepchnęłam i w efekcie wtoczyliśmy się na halę. Szybko się pozbierałam i wstałam. Szybko ogarnęłam wszystko wzrokiem i z wielką ulgą zauważyłam, że była pusta. Podałam rękę Benkowi i pchałam dalej, w głąb sali. Wreszcie znaleźliśmy się stosunkowo blisko sztabu, który zdążył się już pojawić.
- Werden, a ty co tu robisz?- usłyszałam za sobą znajomy głos. Odwróciłam się szybko i zobaczyłam Kowala, który zbliżał się w naszą stronę.
- Kowal, przecież mówiłeś, że mogę tu wpadać jak często tylko chcę- wytknęłam mu język.
- A to co za jeden?- wskazał palcem na mojego sąsiada.
- Benjamin Dankiewicz, nowy fizjoterapeuta- wyciągnął do niego rękę.
- A tak, mówili mi coś, że dostaniemy kogoś nowego!- uśmiechnął się do niego. - Zaraz pojawi się nasza główna lekarka, Julka, wtedy wszystkiego się dowiesz.
Faktycznie, w tym samym momencie z szatni wyszli zawodnicy i z nimi Julka, która kłóciła się o coś z Piotrkiem, pierwszy raz ich widziałam kiedy to robili.
- Julka, chodź tu na chwileczkę!- krzyknął trener, przywołując kobietę do siebie.
Podeszła do nas szybko, z wielką ulgą opuszczając Piotrka.
- Co się stało?- zapytała podchodząc do nasz.
- To jest nasz nowy masażysta, Benek się nazywa, pokażesz mu wszystko mam nadzieję?- zapytał ją.
- Jasne, że tak!- uśmiechnęła się do nas i gestem nakazała mu, żeby ruszył za nią.
Przeprosiłam Andrzeja i podeszłam do Nowakowskiego.
- Piotrek, o co wy się kłóciliście co?
- A tam, rodzinne sprzeczki- machnął ręką. Jednak nie ze mną te numery.
- Cichu, jeśli coś dzieje to wiesz, że ja mogę wam zawsze jakoś pomóc- zadarłam głowę, żeby móc spojrzeć mu w oczy.
- Tak, wiem. Jeśli będzie taka potrzeba to będziesz wiedziała o tym pierwsza- odpowiedział, próbując się uśmiechnąć. No nie za bardzo mu to wyszło, ale co miałam zrobić?
- Dobra, trzymam cię za słowo- powiedziałam poważnie.
- Jasne- rzucił krótko i ruszył w stronę kosza pełnego niebiesko-żółtych piłek. Co mu się mogło stać, no co ja się pytam?
- Przyjaciółko moja! Wszystkiego najlepszego!- rzucił mi się na szyję Zbyszek, podrywając do góry.
- Matko, jaki przypływ miłości!- wydyszałam. Postawił mnie natychmiast na podłodze, okręcając kilkakrotnie.
- No nie codziennie ma się urodziny!- wykrzyknął.
- Kto ma urodziny?- podłapał Lotman, który pojawił się przy nas.
- Lena ma!- odpowiedział dumnie Bartman.
- Reallyy? Happy Birthday!- wykrzyknął Amerykanin i mocno mnie przytulił.
- Paul, please, I need some air!- wychrypiałam.
- Oh, sorry!- puścił mnie i podbiegł do reszty chłopaków.
Po całym treningu chłopcy zaprosili mnie na kawę, a mój nawy kolega musiał zostać na miejscy, żeby dopiąć kilka spraw, potrzebnych im spraw. Śmialiśmy się i świętowaliśmy w bardzo miłej atmosferze. Brakowało mi jedynie Krzyśka, więc postanowiłam go odwiedzić. Miałam zapasowe klucze, wpadłam więc jeszcze do cukierni po jakieś ciasto. Pod jego mieszkaniem byłam około godziny 16.30, cichutko weszłam po schodach i przekręciłam klucz w drzwiach. Stawiałam małe kroczki, za wszelką cenę chcąc zrobić mu niespodziankę.
Kiedy doszłam do miejsca w którym spał i zobaczyłam to co się tam znajdowało łzy napłynęły mi do oczu.
Krzysiek spał sobie z jakąś kobietą, która pierwszy raz widziałam na oczy. Pociągnęłam głośno nosem, tym samym budząc libero. Rozdziawił usta, a oczy wyszły mu z orbit.
- Lenka to nie tak...- zaczął, ale już nie chciałam go słuchać. Rzuciłam w niego ciastem i wybiegłam z pokoju, zapłakana i upokorzona po raz drugi w życiu. Nie miałam już na to wszystko siły, to dla mnie za dużo.
Pobiegłam sama nie wiem gdzie. Pobiegłam? Chyba pojechałam. Zobaczyłam zieloną tabliczkę z napisem "Bydgoszcz", a może "Bełchatów"? Tak, zdecydowanie Bełchatów. A potem nagle sobie o czymś przypomniałam. Ten którego szukam wcale nie jest w Bełchatowie, jest tutaj. W Rzeszowie. Zawróciłam z piskiem opon i ruszyłam w kierunku, którego tak bardzo pragnęłam.
Wjechałam windą na wskazane piętro i zapukałam do drzwi. Otworzyły się niemal natychmiast.
- Mogę wejść?- zapytałam go.
- Oczywiście!- odpowiedział Alex i zamknął za mną drzwi.
W końcu jakiś rozdział na poziomie. Mam nadzieję, że mnie za niego nie zabijecie :)
Od tygodnia ćwiczę poloneza na bal i dlatego mam tak mało czasu żeby coś tutaj napisać :c
Jednak postaram się dodać coś jeszcze, być może w środę :)
No nic pozostawiam was z tym epizodem!
Zachęcam do czytania i komentowania :)
pozdrawiam, Julka! :*
niedziela, 19 maja 2013
Roz.16- prawie jak model, prawie...
Kiedy tylko przekroczyłam próg sklepu, wiedziałam, że nie wyjdę z niego przez najbliższą godzinę. Roześmiana spojrzałam na Aleksa i szeroko się do niego uśmiechnęłam. Odwzajemnił mój uśmiech, nie do końca jednak wiedząc o co mi chodzi. Wyszczerzyłam się jeszcze bardziej i pociągnęłam go za rękę do działu o nazwie: malarstwo. Przeszliśmy spory kawałek sklepu, a właściwie magazynu, aż w końcu znaleźliśmy się w moim królestwie sztalug, płócien, farb, pędzli i wszelkich artystycznych narzędzi. Puściłam jego dłoń i zaczęłam przeszukiwać półki.
- Pomóc ci w czymś?- zapytał mnie Serb, podchodząc do mnie. Wyjrzałam zza zakurzonej półki, przyglądając mu się.
- Serio chcesz mi w tym pomóc?- wskazałam ręką na półki. Roześmiał się tylko i podszedł do mnie, wyciągając rękę i zdejmując mi coś z twarzy. Spojrzałam na to i aż się wzdrygnęłam, pajęczyna, ohyda.
- Dzięki, no to w sumie możesz wziąć tę sztalugę, ja zbieram płótno i farbę, a potem idziemy jeszcze po jakiś stołek żebyś się nie zmęczył pozowaniem- wyliczyłam na palcach i spojrzałam na Aleksa. Wyglądał tak jakby właśnie dostał prezent gwiazdowy. Klasnął w ręce, chwycił sztalugę i pognał w nieznaną sobie stronę. Zaśmiałam się tylko i krzyknęłam, że jednak nie idziemy do działu z płytkami. Zawrócił, nadal promiennie się do mnie uśmiechając. Pokręciłam tylko głową i ruszyliśmy po stołek dla mojego modela. Kiedy tylko się znaleźliśmy w odpowiednim dziale, Aleks poczuł się jak w domu. Biegał i przynosił mi różne zydle, stołki, stołeczki, aż w końcu wybrał taki kiczowaty, różowy w czerwone, kwiatowe wzory. Poszliśmy do kasy i zapłaciliśmy za zakupy.
- O w końcu raczyłaś wrócić do domu, witam!- Nikodem stanął w drzwiach swojego pokoju z założonymi rękoma i kwaśną miną. Spiorunował mnie wzrokiem i już chciał coś powiedzieć, ale zauważył wchodzące do mieszkania Atanasijevica i chyba sobie odpuścił.
- Zrobisz coś do jedzenia, bo nie wiem czy mam wydawać kasę, czy jednak trochę zaoszczędzę?- zapytał mnie, zabierając płótno, które ledwo utrzymywałam, zaniósł je do mojego pokoju, a siatkarz poszedł za nim. Ja natomiast poszłam do kuchni, postanawiając, że jednak zrobię mu jakiś obiad, a może nawet sama coś zjem, zapraszając mojego modela?Wyjęłam potrzebne produkty z lodówki i zaczęłam przygotowywać jedzenie. Postawiłam na coś szybkiego, czyli kotlety z piersi kurczaka. Momentalnie koło mnie pojawił się mój brat i Aleks.
- Pomóc ci w czymś?- zapytał siatkarz, zjadając jednego pomidorka. Uderzyłam go lekko nożem w rękę. Teatralnie udał ból i opadł na krzesło.
- Sam się o to prosiłeś. Jak chcesz być przydatny to obierz ziemniaki, dasz sobie z tym radę?- zapytałam go, unosząc do góry jedną brew.
- No wiesz co, jak możesz? Ja jestem urodzonym kucharzem!- wykrzyknął i porwał reklamówkę z ziemniakami i garnek. Chwilę potem usłyszałam zgrzyt noża, którym pozbawiał kartofle skórki. Pobiłam kotlety doprawiłam i zaczęłam je smażyć. Rzuciłam spojrzenie na siatkarza i z zadowoleniem stwierdziłam, że jednak się do czegoś przydał. Wyciągnął ku mnie garnek pełne ładnie poobieranych ziemniaków. Postawiłam garnek na ogniu i zajęłam się mięsem. Nie minęło 20 minut, a cała nasza trójka wcinała obiad z taką żarliwością, że aż nam się uszy trzęsły. Po skończonym posiłku odezwałam się do brata.
- Nikuś sprzątasz!- i zanim zdążył cokolwiek odpowiedzieć, byłam już z Alkiem w pokoju.
- No to jak ty sobie wyobrażasz sobie ten twój portret?- zapytałam go, przygotowując sobie całe oprzyrządowanie. Ustawił swój stołeczek i usiadł na nim.
- No czy ja wiem, może by tak jakoś tak z profilu?- obrócił się do mnie z dziwnym, zalotnym spojrzeniem. Parsknęłam śmiechem, podeszłam do niego i sobie ustawiłam tak jak chciałam.
- Jak się będziesz ruszał, to zobaczysz co ci zrobię- ostrzegłam go, podchodząc ponownie do sztalugi. Związałam włosy w kok i zabrałam się do pracy. Aleks zamiast grzecznie siedzieć podniósł rękę. Spojrzałam na nie.
- Tak, słucham cię?
- No bo, czy ja mogę zdjąć koszulkę - zapytał mnie, robiąc kocie oczy. Co ci siatkarze mieli z tymi oczami? Naoglądali się za dużo Shreka czy jak? Wzruszyłam tylko ramionami i spojrzałam w okno. Po chwili mój model chrząknął znacząco. Przeniosłam wzrok s powrotem na niego i aż mnie zatkało.ten chłopak oprócz tego, że był mega wysoki to do tego świetnie zbudowany. Zarysowane mięśnie brzucha, idealne do malowania. Uśmiechnęłam się do siebie, zadowolona z tego, że jednak zgodziłam się namalować jego portret.
- No nie powiem, fajny brzuch mój drogi!- uśmiechnęłam się do niego, a on tylko zaśmiał się, zapewne oczekując takiej reakcji z mojej strony.
- To co, mam znowu usiąść na tym stołku?- zapytał
- A dlaczego nie, przecież po to tu jesteśmy.
- No dobra, to jestem gotowy- usiadł na swoim stołku zaczął pozować. Z wielkim bananem na ustach przystąpiłam do pracy. Po około dwóch godzinach ciszy, jaka między nami zapanowała, mogłam się w końcu odezwać.
- Ha, skończyłam! Złaź z tego stołka i zobacz!- krzyknęłam do niego, wychylając się zza sztalugi. Ochoczo do mnie podbiegł, i złapał w pasie.
E, panie Serb,a co to ma być?
Lekko zdjęłam jego dłonie ze swojej talii i obróciłam się do niego.
- No i jak, podoba się?
- Cudowny, dziękuję- pocałował mnie w policzek. Nie wiedząc czemu zapłonęłam jak piwonia.
Lena co z tobą? Lepiej,co z Krzyśkiem? moje sumienie dawało o sobie znać. No faktycznie, zapomniałam o Krzyśku! Nadal siedzi u Piotrka i Julki, no gratulacje, zajebista z ciebie dziewczyna moja droga. Tylko co zrobić z tym Serbem?
- Aleks, słuchaj ja muszę pojechać na chwilę do Piotrka Nowakowskiego, bardzo cię za to przepraszam, ale no, tak wyszło. Sorki- powiedziałam.
- Jasne, nie ma sprawy. Dzięki raz jeszcze za portret, bardzo mi się podoba!- powiedział i nałożył koszulkę. Jakaś cześć mnie zawyła, bo już nie będę mogła się jej bezkarnie przyglądać.
Werden, ogarnij się do chuja pana!
- No to tego, ja się będę zbierać- powiedział Atanasijevic i podrapał się po głowie.
- No dobra, jeszcze raz bardzo przepraszam, że tak wyszło- powiedziałam i wręczyłam mu jego podobiznę, odprowadzając do drzwi.
- No to do zobaczenia!- powiedziałam i pocałowałam go w policzek.
- Do jak najszybszego zobaczenia!- dodał siatkarz i zniknął za drzwiami. Wypuściłam głośno powietrze i usłyszałam głos mojego brata.
- No nieźle sobie pogrywasz!
- O co ci chodzi?
- No wiesz, niby jesteś z Igła, a tu proszę, atakujący Skry i to kto, sam Aleks!
- Skończ te swoje teorie spiskowe co? Niby ja i on, dobre! Poza tym ja jestem z Krzyśkiem i nie zamierzam tego zmieniać.
- Tak i to pewnie ja pożerałem go wzrokiem.
- Co? Jakie pożerał co? Ty weź się lecz!- krzyknęłam i zatrzasnęłam się w pokoju. Wygrzebałam z kieszeni telefon i wybrałam numer do Piotrka. Po kilku sygnałach usłyszałam zasapany głos środkowego
- No cześć, gdzieś ty była?
- No nie uwierzysz, ale co ty taki zasapany jesteś?
- Bo Ignaczakowi coś odwaliło po tych lekach, biega jak popierdolony po całym mieszkaniu od 4 godzin. Próbujemy go złapać z Julką, ale nam nie idzie, wcześniej był tu Kowal, ale zwinął się na trening. Przyjedź i pomóż!- krzyknął błagalnie. Musiało być źle. Ale co mu się stało po tych leka. Wiem, że lekko majaczył, ale rozpierdol mieszkania, to już lekko niepokojące.
- Będę jak najszybciej się da!
-- No to szybko, nie wiem jak długo wytrzymamy!- rozłączył się. pognałam do przedpokoju, nałożyłam buty do motoru, złapałam kask i pognałam do garażu. Jeśli zależy mi na czasie to najszybciej będę tam na Maleństwie. Odpaliłam silnik i ruszyłam z piskiem opon.
Po kilki minutach byłam już pod domem Nowakowskich. Zaparkowałam pod oknem i zeskoczyłam z motoru, nie zdejmując nawet kasku. Wpadłam do domu i ujrzałam iście straszny widok. Meble były poodsuwane pod ściany, gdzieś leżała przewrócona lampa, na podłodze ktoś rozlał wodę. Usłyszałam kroki i po chwili do pokoju wpadł Ignaczak, trzymając w ręku... kiełbasę?
- W życiu mnie złapiecie! Jestem Piotruś Pan i jestem niepokonany! - wrzasnął i odwrócił się w moją stronę, zatrzymując się gwałtownie. Po chwili do pokoju wpadła Julka, a za nią Piotrek, zatrzymując się na Krzyśku i przewracając go. Libero odwrócił się do nich przerażony i się rozpłakał.
- Julka, Piotrek, przepraszam ja już będę grzeczny- wychlipał i usiadł po turecku na podłodze, wypuszczaj z rąk kiełbaskę. Nowakowscy podnieśli się z ziemi i podeszli do mnie.
- Dzięki, że wpadłaś. Uratowałaś nas- mruknął Piotrek, klepiąc mnie po ramieniu.
- Aha- odpowiedziałam i spojrzałam na Krzyśka.
- Ja już będę grzeczny- powiedział i wstał z podłogi, nerwowo gryząc kiełbaskę.
- Julka, a po czym go tak wzięło?
- Popił leki cola, to chyba dlatego go aż tak wzięło- odpowiedziała. Pokiwałam głową i zdjęłam kask.
- Lena, a ty co tu robisz?- zapytał mnie zdziwiony Igła. Wstał, podszedł do mnie i przytulił.
- Igła, co ci się stało?
- A co mi się niby stało? Dlaczego ja trzymam w ręku kiełbasę?- zapytał, patrząc na nas podejrzliwie.
- I co tu się stało?
- Zaraz, to ty nic nie pamiętasz?- zapytał go w końcu Cichy.
- A niby co ja mam pamiętać?
- No wiesz, nie zachowywałeś się normalnie- odpowiedziała Julka.
- Znowu popiłem leki colą?- zapytał, strzelając sobie ręką w czoło.
- No tak jakby- odpowiedziałam, nadal uważnie mu się przypatrując.
- Matko, przepraszam was! Ja tu posprzątam.- ruszył w kierunku mebli.
- Nie, siadaj! Masz rozwaloną rękę!- warknęła Julka, usadzając go na krześle.
- Właśnie, mamy od tego sprzątaczkę. Najlepiej będzie jak wrócisz z Leną do domu- powiedział Nowakowski, a ja pokiwałam głową. Nadal byłam w szoku po tym co zobaczyłam.
- Chodź, zbieramy się!- powiedziałam, biorąc go za zdrową rękę.
- Jeszcze raz was bardzo przepraszam kochani- powiedział Igła, wychodząc.
- Krzysiu, nic się nie stało!- klepnął go w plecy siatkarz i tym samym wypchnął z domu. Stałam już przy motorze i szukałam zapasowego kasku dla libero. W końcu go znalazłam i podałam Krzyśkowi.
- Wiesz, mam problem z tymi zapięciami- powiedział, nadal siłując się z zatrzaskami. Zaśmiałam się i podeszłam do niego, wszystko dopinając.
- Już wszystko dobrze?- zapytałam go, siadając na motorze. Poczułam, że również zajął swoje miejsce i odpaliłam. Po kilku minutach byliśmy już pod blokiem Krzyśka. Ponownie pomogłam mu z kaskiem.
- Jesteś pewien, że dasz sobie ze wszystkim radę?- zapytałam go, kiedy wchodził do klatki.
- Całkowicie!- powiedział i pocałował mnie.
- Jakby się coś działo to zadzwoń, a będę najszybciej jak się da!-- mrugnęłam do niego i odpaliłam silnik. Kątem oka dostrzegłam, że mi machał.
Jakiż to był dziwny dzień Począwszy od tej rozmowy z Kowalem, malowanie Aleksa, a teraz akcja z Krzyśkiem. robię się na to wszystko za stara.
No w końcu coś co moim zdaniem jest na jakimkolwiek poziomie! ;)
Jak wam mija weekend? Ja powiem tak: jestem cała pogryziona przez te głupie i wszechobecne meszki. Nienawidzę ich serdecznie! Zapewne każdy widział to przesłodkie zdjęcie Kurasia :3 cudny!
No cóż, tak od siebie powiem jeszcze, że ja już nie mogę wytrzymać do 24, a wy jak? ;)
Zachęcam do czytania i komentowania! ;)
pozdrawiam, Julka :*
- Pomóc ci w czymś?- zapytał mnie Serb, podchodząc do mnie. Wyjrzałam zza zakurzonej półki, przyglądając mu się.
- Serio chcesz mi w tym pomóc?- wskazałam ręką na półki. Roześmiał się tylko i podszedł do mnie, wyciągając rękę i zdejmując mi coś z twarzy. Spojrzałam na to i aż się wzdrygnęłam, pajęczyna, ohyda.
- Dzięki, no to w sumie możesz wziąć tę sztalugę, ja zbieram płótno i farbę, a potem idziemy jeszcze po jakiś stołek żebyś się nie zmęczył pozowaniem- wyliczyłam na palcach i spojrzałam na Aleksa. Wyglądał tak jakby właśnie dostał prezent gwiazdowy. Klasnął w ręce, chwycił sztalugę i pognał w nieznaną sobie stronę. Zaśmiałam się tylko i krzyknęłam, że jednak nie idziemy do działu z płytkami. Zawrócił, nadal promiennie się do mnie uśmiechając. Pokręciłam tylko głową i ruszyliśmy po stołek dla mojego modela. Kiedy tylko się znaleźliśmy w odpowiednim dziale, Aleks poczuł się jak w domu. Biegał i przynosił mi różne zydle, stołki, stołeczki, aż w końcu wybrał taki kiczowaty, różowy w czerwone, kwiatowe wzory. Poszliśmy do kasy i zapłaciliśmy za zakupy.
- O w końcu raczyłaś wrócić do domu, witam!- Nikodem stanął w drzwiach swojego pokoju z założonymi rękoma i kwaśną miną. Spiorunował mnie wzrokiem i już chciał coś powiedzieć, ale zauważył wchodzące do mieszkania Atanasijevica i chyba sobie odpuścił.
- Zrobisz coś do jedzenia, bo nie wiem czy mam wydawać kasę, czy jednak trochę zaoszczędzę?- zapytał mnie, zabierając płótno, które ledwo utrzymywałam, zaniósł je do mojego pokoju, a siatkarz poszedł za nim. Ja natomiast poszłam do kuchni, postanawiając, że jednak zrobię mu jakiś obiad, a może nawet sama coś zjem, zapraszając mojego modela?Wyjęłam potrzebne produkty z lodówki i zaczęłam przygotowywać jedzenie. Postawiłam na coś szybkiego, czyli kotlety z piersi kurczaka. Momentalnie koło mnie pojawił się mój brat i Aleks.
- Pomóc ci w czymś?- zapytał siatkarz, zjadając jednego pomidorka. Uderzyłam go lekko nożem w rękę. Teatralnie udał ból i opadł na krzesło.
- Sam się o to prosiłeś. Jak chcesz być przydatny to obierz ziemniaki, dasz sobie z tym radę?- zapytałam go, unosząc do góry jedną brew.
- No wiesz co, jak możesz? Ja jestem urodzonym kucharzem!- wykrzyknął i porwał reklamówkę z ziemniakami i garnek. Chwilę potem usłyszałam zgrzyt noża, którym pozbawiał kartofle skórki. Pobiłam kotlety doprawiłam i zaczęłam je smażyć. Rzuciłam spojrzenie na siatkarza i z zadowoleniem stwierdziłam, że jednak się do czegoś przydał. Wyciągnął ku mnie garnek pełne ładnie poobieranych ziemniaków. Postawiłam garnek na ogniu i zajęłam się mięsem. Nie minęło 20 minut, a cała nasza trójka wcinała obiad z taką żarliwością, że aż nam się uszy trzęsły. Po skończonym posiłku odezwałam się do brata.
- Nikuś sprzątasz!- i zanim zdążył cokolwiek odpowiedzieć, byłam już z Alkiem w pokoju.
- No to jak ty sobie wyobrażasz sobie ten twój portret?- zapytałam go, przygotowując sobie całe oprzyrządowanie. Ustawił swój stołeczek i usiadł na nim.
- No czy ja wiem, może by tak jakoś tak z profilu?- obrócił się do mnie z dziwnym, zalotnym spojrzeniem. Parsknęłam śmiechem, podeszłam do niego i sobie ustawiłam tak jak chciałam.
- Jak się będziesz ruszał, to zobaczysz co ci zrobię- ostrzegłam go, podchodząc ponownie do sztalugi. Związałam włosy w kok i zabrałam się do pracy. Aleks zamiast grzecznie siedzieć podniósł rękę. Spojrzałam na nie.
- Tak, słucham cię?
- No bo, czy ja mogę zdjąć koszulkę - zapytał mnie, robiąc kocie oczy. Co ci siatkarze mieli z tymi oczami? Naoglądali się za dużo Shreka czy jak? Wzruszyłam tylko ramionami i spojrzałam w okno. Po chwili mój model chrząknął znacząco. Przeniosłam wzrok s powrotem na niego i aż mnie zatkało.ten chłopak oprócz tego, że był mega wysoki to do tego świetnie zbudowany. Zarysowane mięśnie brzucha, idealne do malowania. Uśmiechnęłam się do siebie, zadowolona z tego, że jednak zgodziłam się namalować jego portret.
- No nie powiem, fajny brzuch mój drogi!- uśmiechnęłam się do niego, a on tylko zaśmiał się, zapewne oczekując takiej reakcji z mojej strony.
- To co, mam znowu usiąść na tym stołku?- zapytał
- A dlaczego nie, przecież po to tu jesteśmy.
- No dobra, to jestem gotowy- usiadł na swoim stołku zaczął pozować. Z wielkim bananem na ustach przystąpiłam do pracy. Po około dwóch godzinach ciszy, jaka między nami zapanowała, mogłam się w końcu odezwać.
- Ha, skończyłam! Złaź z tego stołka i zobacz!- krzyknęłam do niego, wychylając się zza sztalugi. Ochoczo do mnie podbiegł, i złapał w pasie.
E, panie Serb,a co to ma być?
Lekko zdjęłam jego dłonie ze swojej talii i obróciłam się do niego.
- No i jak, podoba się?
- Cudowny, dziękuję- pocałował mnie w policzek. Nie wiedząc czemu zapłonęłam jak piwonia.
Lena co z tobą? Lepiej,co z Krzyśkiem? moje sumienie dawało o sobie znać. No faktycznie, zapomniałam o Krzyśku! Nadal siedzi u Piotrka i Julki, no gratulacje, zajebista z ciebie dziewczyna moja droga. Tylko co zrobić z tym Serbem?
- Aleks, słuchaj ja muszę pojechać na chwilę do Piotrka Nowakowskiego, bardzo cię za to przepraszam, ale no, tak wyszło. Sorki- powiedziałam.
- Jasne, nie ma sprawy. Dzięki raz jeszcze za portret, bardzo mi się podoba!- powiedział i nałożył koszulkę. Jakaś cześć mnie zawyła, bo już nie będę mogła się jej bezkarnie przyglądać.
Werden, ogarnij się do chuja pana!
- No to tego, ja się będę zbierać- powiedział Atanasijevic i podrapał się po głowie.
- No dobra, jeszcze raz bardzo przepraszam, że tak wyszło- powiedziałam i wręczyłam mu jego podobiznę, odprowadzając do drzwi.
- No to do zobaczenia!- powiedziałam i pocałowałam go w policzek.
- Do jak najszybszego zobaczenia!- dodał siatkarz i zniknął za drzwiami. Wypuściłam głośno powietrze i usłyszałam głos mojego brata.
- No nieźle sobie pogrywasz!
- O co ci chodzi?
- No wiesz, niby jesteś z Igła, a tu proszę, atakujący Skry i to kto, sam Aleks!
- Skończ te swoje teorie spiskowe co? Niby ja i on, dobre! Poza tym ja jestem z Krzyśkiem i nie zamierzam tego zmieniać.
- Tak i to pewnie ja pożerałem go wzrokiem.
- Co? Jakie pożerał co? Ty weź się lecz!- krzyknęłam i zatrzasnęłam się w pokoju. Wygrzebałam z kieszeni telefon i wybrałam numer do Piotrka. Po kilku sygnałach usłyszałam zasapany głos środkowego
- No cześć, gdzieś ty była?
- No nie uwierzysz, ale co ty taki zasapany jesteś?
- Bo Ignaczakowi coś odwaliło po tych lekach, biega jak popierdolony po całym mieszkaniu od 4 godzin. Próbujemy go złapać z Julką, ale nam nie idzie, wcześniej był tu Kowal, ale zwinął się na trening. Przyjedź i pomóż!- krzyknął błagalnie. Musiało być źle. Ale co mu się stało po tych leka. Wiem, że lekko majaczył, ale rozpierdol mieszkania, to już lekko niepokojące.
- Będę jak najszybciej się da!
-- No to szybko, nie wiem jak długo wytrzymamy!- rozłączył się. pognałam do przedpokoju, nałożyłam buty do motoru, złapałam kask i pognałam do garażu. Jeśli zależy mi na czasie to najszybciej będę tam na Maleństwie. Odpaliłam silnik i ruszyłam z piskiem opon.
Po kilki minutach byłam już pod domem Nowakowskich. Zaparkowałam pod oknem i zeskoczyłam z motoru, nie zdejmując nawet kasku. Wpadłam do domu i ujrzałam iście straszny widok. Meble były poodsuwane pod ściany, gdzieś leżała przewrócona lampa, na podłodze ktoś rozlał wodę. Usłyszałam kroki i po chwili do pokoju wpadł Ignaczak, trzymając w ręku... kiełbasę?
- W życiu mnie złapiecie! Jestem Piotruś Pan i jestem niepokonany! - wrzasnął i odwrócił się w moją stronę, zatrzymując się gwałtownie. Po chwili do pokoju wpadła Julka, a za nią Piotrek, zatrzymując się na Krzyśku i przewracając go. Libero odwrócił się do nich przerażony i się rozpłakał.
- Julka, Piotrek, przepraszam ja już będę grzeczny- wychlipał i usiadł po turecku na podłodze, wypuszczaj z rąk kiełbaskę. Nowakowscy podnieśli się z ziemi i podeszli do mnie.
- Dzięki, że wpadłaś. Uratowałaś nas- mruknął Piotrek, klepiąc mnie po ramieniu.
- Aha- odpowiedziałam i spojrzałam na Krzyśka.
- Ja już będę grzeczny- powiedział i wstał z podłogi, nerwowo gryząc kiełbaskę.
- Julka, a po czym go tak wzięło?
- Popił leki cola, to chyba dlatego go aż tak wzięło- odpowiedziała. Pokiwałam głową i zdjęłam kask.
- Lena, a ty co tu robisz?- zapytał mnie zdziwiony Igła. Wstał, podszedł do mnie i przytulił.
- Igła, co ci się stało?
- A co mi się niby stało? Dlaczego ja trzymam w ręku kiełbasę?- zapytał, patrząc na nas podejrzliwie.
- I co tu się stało?
- Zaraz, to ty nic nie pamiętasz?- zapytał go w końcu Cichy.
- A niby co ja mam pamiętać?
- No wiesz, nie zachowywałeś się normalnie- odpowiedziała Julka.
- Znowu popiłem leki colą?- zapytał, strzelając sobie ręką w czoło.
- No tak jakby- odpowiedziałam, nadal uważnie mu się przypatrując.
- Matko, przepraszam was! Ja tu posprzątam.- ruszył w kierunku mebli.
- Nie, siadaj! Masz rozwaloną rękę!- warknęła Julka, usadzając go na krześle.
- Właśnie, mamy od tego sprzątaczkę. Najlepiej będzie jak wrócisz z Leną do domu- powiedział Nowakowski, a ja pokiwałam głową. Nadal byłam w szoku po tym co zobaczyłam.
- Chodź, zbieramy się!- powiedziałam, biorąc go za zdrową rękę.
- Jeszcze raz was bardzo przepraszam kochani- powiedział Igła, wychodząc.
- Krzysiu, nic się nie stało!- klepnął go w plecy siatkarz i tym samym wypchnął z domu. Stałam już przy motorze i szukałam zapasowego kasku dla libero. W końcu go znalazłam i podałam Krzyśkowi.
- Wiesz, mam problem z tymi zapięciami- powiedział, nadal siłując się z zatrzaskami. Zaśmiałam się i podeszłam do niego, wszystko dopinając.
- Już wszystko dobrze?- zapytałam go, siadając na motorze. Poczułam, że również zajął swoje miejsce i odpaliłam. Po kilku minutach byliśmy już pod blokiem Krzyśka. Ponownie pomogłam mu z kaskiem.
- Jesteś pewien, że dasz sobie ze wszystkim radę?- zapytałam go, kiedy wchodził do klatki.
- Całkowicie!- powiedział i pocałował mnie.
- Jakby się coś działo to zadzwoń, a będę najszybciej jak się da!-- mrugnęłam do niego i odpaliłam silnik. Kątem oka dostrzegłam, że mi machał.
Jakiż to był dziwny dzień Począwszy od tej rozmowy z Kowalem, malowanie Aleksa, a teraz akcja z Krzyśkiem. robię się na to wszystko za stara.
No w końcu coś co moim zdaniem jest na jakimkolwiek poziomie! ;)
Jak wam mija weekend? Ja powiem tak: jestem cała pogryziona przez te głupie i wszechobecne meszki. Nienawidzę ich serdecznie! Zapewne każdy widział to przesłodkie zdjęcie Kurasia :3 cudny!
No cóż, tak od siebie powiem jeszcze, że ja już nie mogę wytrzymać do 24, a wy jak? ;)
Zachęcam do czytania i komentowania! ;)
pozdrawiam, Julka :*
piątek, 17 maja 2013
Roz.15 part II- każdy z nas jest Kowalem swojego losu
- Dzień dobry, z tej strony Lena Werden- powiedział do telefonu, z trudem przełykając ślinę.
- No cześć Lena, z tej strony Andrzej. Coś się stało, że do mnie dzwonisz?- zapytał mnie, momentalnie zmieniając ton głosu z przyjaznego, na co najmniej lekko zaniepokojony.
- No jest taka jedna sprawa, ale to raczej nie na telefon. Czy nie masz może 15 minut, żeby wyskoczyć na kawę?- zapytałam, z nadzieję, że usłyszę "taka".
- W sumie to mam. To co spotkamy się w centrum za 10 minut?- zaproponował. Nie miałam jak odmówić.
- Idealnie, mi pasuje! Do zobaczenia na miejscu!- powiedziałam do słuchawki.
- Do zobaczenia!- Kowal zakończył naszą rozmowę. Wypuściłam głośno powietrze z ust, przełykając ślinę, żeby trochę zwilżyć gardło, które wyschło mi z nerwów. Spojrzałam w łazienkowe, nowakowskie lustro. Wyglądałam strasznie, jak chodzący trup. Zauważyłam na szafce kilka kosmetyków Julki. Wkręcili mnie w to, to niech teraz cierpią. Porwałam puder i tusz i lekko ogarnęłam twarz.Kiedy doszłam do wniosku, że przypominam człowieka wyszłam z łazienki i zbiegłam na dół. Nowakowscy przyglądali mi się uważnie. Uniosłam pytająco brew.
- Co się tak na mnie patrzycie?
- No, udało ci się mu to powiedzieć?- zapytał mnie Piotrek z nadzieją w oczach.
- Nie, to znaczy, właśnie jadę z nim na kawę, tam mu wszystko powiem- wyjaśniłam, mrugając do nich okiem.
- To leć dziewczyno, bo jak się spóźnisz to się na ciebie na trener zdenerwuje!- pogoniła mnie Julka, wypychając za drzwi. Stanęłam jak głupia na ganku, ściągając na siebie uwagę starszego pana, który akurat przechodził. Spojrzał na mnie i pokręciłam głową, mrucząc pod nosem
- Ta dzisiejsza młodzież...- i zniknął z mojego pola widzenia. Wypięłam język za nim i popędziłam do auta. Nie chciałam się w końcu spóźnić na to jakże ważne spotkanie. Odpaliłam silnik i odjechałam z piskiem w domu, w dupie mając jakiekolwiek ograniczenia prędkości.
Chwilę mi zajęło znalezienie właściwej kawiarni. Jak jakaś turystka zaglądałam do każdej, jednak przy 20-tej z rzędu odnajdując trenera.
- Przepraszam za spóźnienie, chwilę mi zajęło odnalezienie tej kawiarni- uśmiechnęłam się do niego przyjaźnie, ściskając wyciągniętą rękę selekcjonera.
- Żaden problem, miło mi czekać na kogoś takiego- uśmiechnął się do mnie.
- Miło mi to słyszeć, nie mnie jestem tutaj z misją- powiedziałam w końcu. Nerwy zżerały mnie od środka, a dłonie lekko pociły.
- No to mów co masz powiedzieć i miejmy to już za sobą!- zachęcił mnie, ściskając lekko za rękę. Co to miało być, przepraszam? Mimo wszystko wzięłam głęboki oddech i zaczęłam go informować.
- Posłuchaj, Krzysiek Ignaczak miał przykry wypadek. Przeciął sobie rękę pobitym talerzem i niestety nie będzie mógł grać. Tak przynajmniej stwierdziła Julka- powiedziałam wszystko na tym jednym oddechu. Jego twarz przypominała maskę. Nic nie dało się z niej odczytać. Zaczęłam się robić jeszcze bardziej denerwować. W końcu przerwał ciszę jaka między nami zapadła.
- No cóż, to oczywiście wielka strata, do tego gramy jeszcze ze Skrą. Może jednak uda mu się doprowadzić rękę do porządku do tego czasu. Będę musiał poinformować Kovacevic'a, że będzie naszym libero- pokręcił głową, załamując ręce. Zrobiło mi się go bardzo żal. Tyle pracowali, a tu nagle taki pech. No, ale cóż ja mogę na to poradzić?
- Andrzej, jeśli jest coś co mogę dla was zrobić, to powiedz mi o tym, dobrze?- spojrzałam mu głęboko w oczy, ale nawet wtedy nie udało mi się z nich odczytać. Mama zawsze mi powtarzała, że oczy są zwierciadłem duszy, a tu proszę.
- Jasne, jeśli tylko coś takiego się pojawi to czemu nie?- uśmiechnął się do mnie. No cóż lepsze to niż nic.
- Nie potrzebujesz gdzieś jakiejś podwózki, albo coś?- zapytałam go.
- Nie, tylko powiedz mi gdzie jest Igła- poprosił mnie.
- U Nowakowskich, Julka się już nim zajęła- odpowiedziałam szybko.
- No to muszę tam pojechać- wstał i podrapał się po głowie. - Przepraszam, że z naszej kawy nic nie wyszło i ee...mam nadzieję, że nasze następne spotkanie będzie bardziej radosne
- Nie ma sprawy. Ja wszystko rozumiem- uścisnęłam jego dłoń. Wszystko zrozumiałam, pożegnałam się z Kowalem i ruszyłam w swoją stronę.
Postanowiłam zostawić ich samych, niech sobie spokojnie wszystko poustalają. Skierowałam się w stronę galerii. Brakowało mi kilku ołówków i czystych kartek, więc weszłam do Empiku i długo zastanawiałam się jakiej grubości wkładu jest mi potrzebny. Kiedy tak się zastanawiałam, ktoś dźgnął mnie w plecy. Podskoczyłam jak oparzona i odwróciłam się w miejscu. Jakże się zdziwiłam kiedy ujrzałam Aleksa, bełchatowskiego atakującego.
- Jezu, ale mnie przestraszyłeś! Wiesz co jak mogłeś?- powiedziałam, ściskając go.
- No wiesz, zobaczyłem się już z daleka, ale postanowiłem ci zrobić niespodziankę- wyszczerzył się do mnie pięknie.
- Ładna mi niespodzianka! Zawał serca gwarantowany- prychnęłam i powróciłam do moich ołówków, ale Antanasijevic nie odpuszczał.
- Oj przepraszam, a co robisz?
- Szukam sobie narzędzi do pracy- poinformowałam go, nadal zbyt zajęta przyrządami kreślarskimi.
- A kim ty jesteś, że potrzebujesz aż 20 ołówków!?- złapał się za głowę, wskazując na mój koszyk.
- A no tak. Jetem architektem- uśmiechnęłam się do niego ślicznie.
- Wow, zawsze podziwiałem tych, którzy umieją rysować. Narysujesz mój portret?- zapytał i przybrał pozę na młodego, greckiego boga. Nie wytrzymałam i wybuchnęłam śmiechem.
- Jasne, kiedy tylko chcesz!- odpowiedziałam mu przez łzy. Złapał mnie za rękę i aż podskoczył z radości.
- Serio mogłabyś?
- Oczywiście, tylko muszę kupić sztalugę- uśmiechnęłam się.
- No to nie traćmy czasu, nie można znaleźć w tym mieście sztalugi?- zapytał. Opisałam mu gdzie jest to miejsce i w następnym momencie byłam już przy kasie, a po chwili jechałam już serbskim autem do mojego ulubionego sklepu w całym Rzeszowie.
Przepraszam za ten rozdział, jest taki jakiś do dupy. Następnym razem postaram się bardziej, obiecuję! :)
Tak czy siak zachęcam do czytania i wypowiadania swojej opinii! :>
pozdrawiam, Julka :>
- No cześć Lena, z tej strony Andrzej. Coś się stało, że do mnie dzwonisz?- zapytał mnie, momentalnie zmieniając ton głosu z przyjaznego, na co najmniej lekko zaniepokojony.
- No jest taka jedna sprawa, ale to raczej nie na telefon. Czy nie masz może 15 minut, żeby wyskoczyć na kawę?- zapytałam, z nadzieję, że usłyszę "taka".
- W sumie to mam. To co spotkamy się w centrum za 10 minut?- zaproponował. Nie miałam jak odmówić.
- Idealnie, mi pasuje! Do zobaczenia na miejscu!- powiedziałam do słuchawki.
- Do zobaczenia!- Kowal zakończył naszą rozmowę. Wypuściłam głośno powietrze z ust, przełykając ślinę, żeby trochę zwilżyć gardło, które wyschło mi z nerwów. Spojrzałam w łazienkowe, nowakowskie lustro. Wyglądałam strasznie, jak chodzący trup. Zauważyłam na szafce kilka kosmetyków Julki. Wkręcili mnie w to, to niech teraz cierpią. Porwałam puder i tusz i lekko ogarnęłam twarz.Kiedy doszłam do wniosku, że przypominam człowieka wyszłam z łazienki i zbiegłam na dół. Nowakowscy przyglądali mi się uważnie. Uniosłam pytająco brew.
- Co się tak na mnie patrzycie?
- No, udało ci się mu to powiedzieć?- zapytał mnie Piotrek z nadzieją w oczach.
- Nie, to znaczy, właśnie jadę z nim na kawę, tam mu wszystko powiem- wyjaśniłam, mrugając do nich okiem.
- To leć dziewczyno, bo jak się spóźnisz to się na ciebie na trener zdenerwuje!- pogoniła mnie Julka, wypychając za drzwi. Stanęłam jak głupia na ganku, ściągając na siebie uwagę starszego pana, który akurat przechodził. Spojrzał na mnie i pokręciłam głową, mrucząc pod nosem
- Ta dzisiejsza młodzież...- i zniknął z mojego pola widzenia. Wypięłam język za nim i popędziłam do auta. Nie chciałam się w końcu spóźnić na to jakże ważne spotkanie. Odpaliłam silnik i odjechałam z piskiem w domu, w dupie mając jakiekolwiek ograniczenia prędkości.
Chwilę mi zajęło znalezienie właściwej kawiarni. Jak jakaś turystka zaglądałam do każdej, jednak przy 20-tej z rzędu odnajdując trenera.
- Przepraszam za spóźnienie, chwilę mi zajęło odnalezienie tej kawiarni- uśmiechnęłam się do niego przyjaźnie, ściskając wyciągniętą rękę selekcjonera.
- Żaden problem, miło mi czekać na kogoś takiego- uśmiechnął się do mnie.
- Miło mi to słyszeć, nie mnie jestem tutaj z misją- powiedziałam w końcu. Nerwy zżerały mnie od środka, a dłonie lekko pociły.
- No to mów co masz powiedzieć i miejmy to już za sobą!- zachęcił mnie, ściskając lekko za rękę. Co to miało być, przepraszam? Mimo wszystko wzięłam głęboki oddech i zaczęłam go informować.
- Posłuchaj, Krzysiek Ignaczak miał przykry wypadek. Przeciął sobie rękę pobitym talerzem i niestety nie będzie mógł grać. Tak przynajmniej stwierdziła Julka- powiedziałam wszystko na tym jednym oddechu. Jego twarz przypominała maskę. Nic nie dało się z niej odczytać. Zaczęłam się robić jeszcze bardziej denerwować. W końcu przerwał ciszę jaka między nami zapadła.
- No cóż, to oczywiście wielka strata, do tego gramy jeszcze ze Skrą. Może jednak uda mu się doprowadzić rękę do porządku do tego czasu. Będę musiał poinformować Kovacevic'a, że będzie naszym libero- pokręcił głową, załamując ręce. Zrobiło mi się go bardzo żal. Tyle pracowali, a tu nagle taki pech. No, ale cóż ja mogę na to poradzić?
- Andrzej, jeśli jest coś co mogę dla was zrobić, to powiedz mi o tym, dobrze?- spojrzałam mu głęboko w oczy, ale nawet wtedy nie udało mi się z nich odczytać. Mama zawsze mi powtarzała, że oczy są zwierciadłem duszy, a tu proszę.
- Jasne, jeśli tylko coś takiego się pojawi to czemu nie?- uśmiechnął się do mnie. No cóż lepsze to niż nic.
- Nie potrzebujesz gdzieś jakiejś podwózki, albo coś?- zapytałam go.
- Nie, tylko powiedz mi gdzie jest Igła- poprosił mnie.
- U Nowakowskich, Julka się już nim zajęła- odpowiedziałam szybko.
- No to muszę tam pojechać- wstał i podrapał się po głowie. - Przepraszam, że z naszej kawy nic nie wyszło i ee...mam nadzieję, że nasze następne spotkanie będzie bardziej radosne
- Nie ma sprawy. Ja wszystko rozumiem- uścisnęłam jego dłoń. Wszystko zrozumiałam, pożegnałam się z Kowalem i ruszyłam w swoją stronę.
Postanowiłam zostawić ich samych, niech sobie spokojnie wszystko poustalają. Skierowałam się w stronę galerii. Brakowało mi kilku ołówków i czystych kartek, więc weszłam do Empiku i długo zastanawiałam się jakiej grubości wkładu jest mi potrzebny. Kiedy tak się zastanawiałam, ktoś dźgnął mnie w plecy. Podskoczyłam jak oparzona i odwróciłam się w miejscu. Jakże się zdziwiłam kiedy ujrzałam Aleksa, bełchatowskiego atakującego.
- Jezu, ale mnie przestraszyłeś! Wiesz co jak mogłeś?- powiedziałam, ściskając go.
- No wiesz, zobaczyłem się już z daleka, ale postanowiłem ci zrobić niespodziankę- wyszczerzył się do mnie pięknie.
- Ładna mi niespodzianka! Zawał serca gwarantowany- prychnęłam i powróciłam do moich ołówków, ale Antanasijevic nie odpuszczał.
- Oj przepraszam, a co robisz?
- Szukam sobie narzędzi do pracy- poinformowałam go, nadal zbyt zajęta przyrządami kreślarskimi.
- A kim ty jesteś, że potrzebujesz aż 20 ołówków!?- złapał się za głowę, wskazując na mój koszyk.
- A no tak. Jetem architektem- uśmiechnęłam się do niego ślicznie.
- Wow, zawsze podziwiałem tych, którzy umieją rysować. Narysujesz mój portret?- zapytał i przybrał pozę na młodego, greckiego boga. Nie wytrzymałam i wybuchnęłam śmiechem.
- Jasne, kiedy tylko chcesz!- odpowiedziałam mu przez łzy. Złapał mnie za rękę i aż podskoczył z radości.
- Serio mogłabyś?
- Oczywiście, tylko muszę kupić sztalugę- uśmiechnęłam się.
- No to nie traćmy czasu, nie można znaleźć w tym mieście sztalugi?- zapytał. Opisałam mu gdzie jest to miejsce i w następnym momencie byłam już przy kasie, a po chwili jechałam już serbskim autem do mojego ulubionego sklepu w całym Rzeszowie.
Tak czy siak zachęcam do czytania i wypowiadania swojej opinii! :>
pozdrawiam, Julka :>
sobota, 11 maja 2013
Roz.15 part I- W tej chwili znaczysz wszystko
Obudziłam się o dziwo we własnym łóżku,pod własną kołdrą, ba nawet na własnym materacu! Ale coś jednak było inaczej. Być może to, że zwykle śpię jednak w ubraniu, albo mógłby być to Krzysztof Ignaczak, który przyciskał mnie mocno do siebie? Tak, to pewnie to. Postanowiłam sprawdzić czy jeszcze smacznie drzemie czy jest aż tak dobrym aktorem.
-Krzysiu, śpisz?- zapytał cichutko, odwracając do niego twarz. Otworzył powoli jedno oko, a następnie drugie, sennie mrugając. Pociągnął nosem i poprawił swoją pozycję, jednak w końcu zaszczycił mnie spojrzeniem.
- Nie, jasne, że nie śpię, drzemałem tylko- na potwierdzenie swoich słów ziewnął przeciągle.
- Tak, właśnie widzę jak nie śpisz zaśmiałam się cicho.
- No nie śpię, popatrz na mnie! Mam otwarte oczy!- zrobił mega wielkie oczy kota, wywołując kolejną salwę śmiechu z mojej strony.
- Słodziak z ciebie Ignaczak, wiesz?
- Wiem, Werden, wiem!- pocałował mnie w czoło, powoli wstając.- Życzy sobie pani śniadanie do łóżka?
- Oczywiście, zawsze!- uśmiechnęłam się do niego szeroko. Ten nałożył jakieś bokserki, w samochodziki, i zniknął za drzwiami kuchni. Po chwili usłyszałam odgłos tłuczonej porcelany albo może szkła, a następnie wiązankę przekleństw w jego wykonaniu. Po chwili wpadł do pokoju z zakrwawioną ręką. Momentalnie serce mi stanęło i cała zbladłam,
- Matko, co się stało?- wykrzyknęłam, natychmiast wstając z łóżka. Podbiegłam do niego i zaczęłam badać ranę. Wyglądała na bardzo poważną, krew lała się bardzo obficie.
- Cholerne kawałki talerza!- warknął przez zęby, a po chwili syknął z bólu. Poprowadziłam go do łazienki, przemywając ranę wodą. Trochę to niezgodne z ogólnie przyjętymi normami, ale cóż. To pracownia architekta, a nie apteka! Nałożyłam na siebie jakieś ciuchy i pomogłam Krzyśkowi nałożyć koszulkę. Postanowiłam zawieźć go do Julki, bo tylko ona mogła nam teraz pomóc.
Pukałam do drzwi jakieś sto pięćdziesiąt razy, zanim się w końcu otworzyłam. Zaspany Piotrek przeciągnął się i spojrzał na nas jak na dziwolągi.
- Co wy tu tak wcześnie robicie?- zapytał, przecierając oczy. Nie odpowiedziałam mu tak od razu, Najpierw pomogłam Krzyśkowi, który był lekko zielony na twarzy.
- Piotrek pomóż nam. Krzysiek miał wypadek, stracił całkiem sporo krwi, ratuj!- spojrzałam na niego błagalnie, podtrzymując Ignaczaka.
-Wejdźcie do środka szybko! Julkę zaraz obudzę!- zniknął na schodach, aby po chwili pojawić się na nich s powrotem, tym razem z żoną.
- Mówił mi, że stracił dużo krwi, czy to prawda?- zapytała mnie, pomagając położyć libero na kanapie. Natychmiast odwinęła mu zabandażowaną rękę i zajęła się nią na nowo. Poczułam, że ktoś odciąga mnie od tej sytuacji. Cichy ciągnął mnie do kuchni.
- Chodź, najlepiej będzie jak pozwolisz jej działać- poinformował mnie, usadzając na krześle.
- A jak coś mu się stało?- zapytałam go słabym, łamiącym się głosem.
- Spokojnie, Julia się na tym zna, poradzi sobie- pocieszył mnie, podając szklankę wody. Wypiłam ją duszkiem. A co jeśli Krzysiek nie będzie mógł grać?
- Piotrek, a co jeśli to będzie na tyle poważne, że wykluczy go z gry?- wypowiedziałam moje pytanie na głos. Ten ściągnął brwi, mocno się nad wszystkim zastanawiając.
- Wiesz, wtedy prawdopodobnie któryś przyjmujący obejmie jego obowiązki- odpowiedział poważnym głosem.
- Tylko żeby to nie był Olieg albo Paul, są wam potrzebni!- zastanawiałam się kto jeszcze może objąć to stanowisko.
- Pewnie wejdzie Nicola, w sumie dobrze gra- powiedział jakby od niechcenia, ale nie mogłam mu odpowiedzieć gdyż do kuchni weszła Julka.
- Co z nim?- zapytałam natychmiast, wstając z miejsca.
- Będzie żył, niestety, grać nie będzie przez jakieś 2 tygodnie. Strasznie głęboko przeciął sobie mięsień- pokręciła głową, podchodząc do Piotrka i zabierając herbatę z rąk.
- Mogę do niego pójść?- spojrzałam na nią błagalnie.
- Oczywiście, tylko nie zdziw się jeśli będzie lekko skołowaciały- ostrzegła mnie, pokiwałam tylko głową, dając znak, że wszystko rozumiem i wyszłam do salonu.
Ignaczak leżał na kanapie, a jego wzrok skierowany był w sufit. Podeszłam do niego, usiadłam w nogach. Przeniósł spojrzenie na mnie i uśmiechnął się lekko.
- Jak się czujesz? Boli?- zapytałam go troskliwie, przyglądając się okaleczonej dłoni.
- Co ty stara! Czuję się jak młody bóg, chętnie zjadłbym orzeszki. Masz może orzeszki? - popatrzył na mnie błagalnie. Skołowaciały tak? Dla mnie bardziej "zjarany", ale cóż.
- Orzeszki? Człowieku, skąd ja bym miała orzeszki?
- Czyli nie masz? Szkoda, a może pójdziemy do parku? Zawsze lubiłem śpiew ptaków. A mówiłem ci, że w reprezentacji mamy ornitologie? Nie, to posłuchaj. Kurek to Kura, Rucek to Orzeł, a doktor Sowa to doktor Sowa- zaczął wyliczać na palcach, a ja strzeliłam sobie facepalm'a.
- Coś mi jeszcze ciekawego powiesz?
- Tak, kilku naszych kolegów to geje. Na przykład Piotrek i Grzesiek, albo Zibi i Dziku...
- Odszczekaj to Igła, albo będziesz miał dwie niesprawne ręce!- wrzasnął z kuchni Nowakowski.
- Widzisz, nikt mnie nie szanuje, bo jestem już stary. Ale wiesz co, ja jestem najlepszy, bo ja jestem Ignaczak, kręcę Igłą Szyte i w ogóle- uśmiechnął się do mnie, a ja zanosiłam się głośnym śmiechem.
- Skończ już, proszę cię, bo nie wytrzymam!- złapałam się za brzuch, próbując opanować.
- Nie chcę mi się. Julka mi dała marihuaninę to się cieszę, nie?
- Ja ci dałam lek przeciwbólowy!- krzyknęła do swojego pacjenta.
- Wszędzie kłamcy widzisz? Gorsi niż Niemcy czy Rosjanie. Nie o taką Polskę walczyliśmy- pokręcił głową i zaczęły mu się kleić oczy. Minutę później chrapał głośno.
Wymknęłam się do łazienki w celu ogarnięcia własnej osoby. Kiedy przemywałam twarz usłyszałam ciche pukanie. Podeszłam i otworzyłam drzwi, a za nimi stali Jula i Piotruś.
- Stało się coś?- zapytałam, przypatrując się im uważnie.
- Ktoś musi powiedzieć Kowalowi, o tym że Igła nie zagra i padło na ciebie- oznajmił wesoło Nowakowski.
- Co ja mam zrobić?- wytrzeszczyłam na nich oczy. Przecież on mnie zabije przez telefon. Serce podeszło mi do gardła i dostałam dreszczy.
- Nie denerwuj się. Andrzej jest bardzo łagodnym człowiekiem- lekarka poklepała mnie po ramieniu.
- Tak mówisz? To czemu sami do niego nie zadzwonicie cwaniaki? To chyba zadanie sztabu medycznego, mam racje? - spojrzałam znacząco na Julkę.
- Teoretycznie tak, ale skoro już tu jesteś to zrób to. Nie dla nas, zrób to dla Krzyśka!- podał mi telefon. Dobra, złapali mnie. Wyrwałam Cichemu telefon z ręki i zatrzasnęła się w łazience. Przeszukałam kontakty Nowakowskiego w poszukiwaniu kontaktu z trenerem. W końcu odnalazłam i nacisnęłam zieloną słuchawkę. Po kilku sygnałach odebrał.
- Dzień dobry, z tej strony Lena Werden...- zaczęłam.
Taki tam rozdział, który nie podoba mi się ani trochę, ale cóż. Może się komuś z was spodoba :)
Zdałam dzisiaj egzamin do bierzmo, przede mną jeszcze spotkanie z biskupem, a potem to koniec, dzięki Bogu! Czy ktoś też ma tak przesrane z tymi wszystkimi zaliczeniami z katechizmu?
Ok, mam nadzieję, że będziecie mieć przyjemny weekend!
Czytasz+komentujesz= motywujesz! :)
pozdrawiam, Julka :>
-Krzysiu, śpisz?- zapytał cichutko, odwracając do niego twarz. Otworzył powoli jedno oko, a następnie drugie, sennie mrugając. Pociągnął nosem i poprawił swoją pozycję, jednak w końcu zaszczycił mnie spojrzeniem.
- Nie, jasne, że nie śpię, drzemałem tylko- na potwierdzenie swoich słów ziewnął przeciągle.
- Tak, właśnie widzę jak nie śpisz zaśmiałam się cicho.
- No nie śpię, popatrz na mnie! Mam otwarte oczy!- zrobił mega wielkie oczy kota, wywołując kolejną salwę śmiechu z mojej strony.
- Słodziak z ciebie Ignaczak, wiesz?
- Wiem, Werden, wiem!- pocałował mnie w czoło, powoli wstając.- Życzy sobie pani śniadanie do łóżka?
- Oczywiście, zawsze!- uśmiechnęłam się do niego szeroko. Ten nałożył jakieś bokserki, w samochodziki, i zniknął za drzwiami kuchni. Po chwili usłyszałam odgłos tłuczonej porcelany albo może szkła, a następnie wiązankę przekleństw w jego wykonaniu. Po chwili wpadł do pokoju z zakrwawioną ręką. Momentalnie serce mi stanęło i cała zbladłam,
- Matko, co się stało?- wykrzyknęłam, natychmiast wstając z łóżka. Podbiegłam do niego i zaczęłam badać ranę. Wyglądała na bardzo poważną, krew lała się bardzo obficie.
- Cholerne kawałki talerza!- warknął przez zęby, a po chwili syknął z bólu. Poprowadziłam go do łazienki, przemywając ranę wodą. Trochę to niezgodne z ogólnie przyjętymi normami, ale cóż. To pracownia architekta, a nie apteka! Nałożyłam na siebie jakieś ciuchy i pomogłam Krzyśkowi nałożyć koszulkę. Postanowiłam zawieźć go do Julki, bo tylko ona mogła nam teraz pomóc.
Pukałam do drzwi jakieś sto pięćdziesiąt razy, zanim się w końcu otworzyłam. Zaspany Piotrek przeciągnął się i spojrzał na nas jak na dziwolągi.
- Co wy tu tak wcześnie robicie?- zapytał, przecierając oczy. Nie odpowiedziałam mu tak od razu, Najpierw pomogłam Krzyśkowi, który był lekko zielony na twarzy.
- Piotrek pomóż nam. Krzysiek miał wypadek, stracił całkiem sporo krwi, ratuj!- spojrzałam na niego błagalnie, podtrzymując Ignaczaka.
-Wejdźcie do środka szybko! Julkę zaraz obudzę!- zniknął na schodach, aby po chwili pojawić się na nich s powrotem, tym razem z żoną.
- Mówił mi, że stracił dużo krwi, czy to prawda?- zapytała mnie, pomagając położyć libero na kanapie. Natychmiast odwinęła mu zabandażowaną rękę i zajęła się nią na nowo. Poczułam, że ktoś odciąga mnie od tej sytuacji. Cichy ciągnął mnie do kuchni.
- Chodź, najlepiej będzie jak pozwolisz jej działać- poinformował mnie, usadzając na krześle.
- A jak coś mu się stało?- zapytałam go słabym, łamiącym się głosem.
- Spokojnie, Julia się na tym zna, poradzi sobie- pocieszył mnie, podając szklankę wody. Wypiłam ją duszkiem. A co jeśli Krzysiek nie będzie mógł grać?
- Piotrek, a co jeśli to będzie na tyle poważne, że wykluczy go z gry?- wypowiedziałam moje pytanie na głos. Ten ściągnął brwi, mocno się nad wszystkim zastanawiając.
- Wiesz, wtedy prawdopodobnie któryś przyjmujący obejmie jego obowiązki- odpowiedział poważnym głosem.
- Tylko żeby to nie był Olieg albo Paul, są wam potrzebni!- zastanawiałam się kto jeszcze może objąć to stanowisko.
- Pewnie wejdzie Nicola, w sumie dobrze gra- powiedział jakby od niechcenia, ale nie mogłam mu odpowiedzieć gdyż do kuchni weszła Julka.
- Co z nim?- zapytałam natychmiast, wstając z miejsca.
- Będzie żył, niestety, grać nie będzie przez jakieś 2 tygodnie. Strasznie głęboko przeciął sobie mięsień- pokręciła głową, podchodząc do Piotrka i zabierając herbatę z rąk.
- Mogę do niego pójść?- spojrzałam na nią błagalnie.
- Oczywiście, tylko nie zdziw się jeśli będzie lekko skołowaciały- ostrzegła mnie, pokiwałam tylko głową, dając znak, że wszystko rozumiem i wyszłam do salonu.
Ignaczak leżał na kanapie, a jego wzrok skierowany był w sufit. Podeszłam do niego, usiadłam w nogach. Przeniósł spojrzenie na mnie i uśmiechnął się lekko.
- Jak się czujesz? Boli?- zapytałam go troskliwie, przyglądając się okaleczonej dłoni.
- Co ty stara! Czuję się jak młody bóg, chętnie zjadłbym orzeszki. Masz może orzeszki? - popatrzył na mnie błagalnie. Skołowaciały tak? Dla mnie bardziej "zjarany", ale cóż.
- Orzeszki? Człowieku, skąd ja bym miała orzeszki?
- Czyli nie masz? Szkoda, a może pójdziemy do parku? Zawsze lubiłem śpiew ptaków. A mówiłem ci, że w reprezentacji mamy ornitologie? Nie, to posłuchaj. Kurek to Kura, Rucek to Orzeł, a doktor Sowa to doktor Sowa- zaczął wyliczać na palcach, a ja strzeliłam sobie facepalm'a.
- Coś mi jeszcze ciekawego powiesz?
- Tak, kilku naszych kolegów to geje. Na przykład Piotrek i Grzesiek, albo Zibi i Dziku...
- Odszczekaj to Igła, albo będziesz miał dwie niesprawne ręce!- wrzasnął z kuchni Nowakowski.
- Widzisz, nikt mnie nie szanuje, bo jestem już stary. Ale wiesz co, ja jestem najlepszy, bo ja jestem Ignaczak, kręcę Igłą Szyte i w ogóle- uśmiechnął się do mnie, a ja zanosiłam się głośnym śmiechem.
- Skończ już, proszę cię, bo nie wytrzymam!- złapałam się za brzuch, próbując opanować.
- Nie chcę mi się. Julka mi dała marihuaninę to się cieszę, nie?
- Ja ci dałam lek przeciwbólowy!- krzyknęła do swojego pacjenta.
- Wszędzie kłamcy widzisz? Gorsi niż Niemcy czy Rosjanie. Nie o taką Polskę walczyliśmy- pokręcił głową i zaczęły mu się kleić oczy. Minutę później chrapał głośno.
Wymknęłam się do łazienki w celu ogarnięcia własnej osoby. Kiedy przemywałam twarz usłyszałam ciche pukanie. Podeszłam i otworzyłam drzwi, a za nimi stali Jula i Piotruś.
- Stało się coś?- zapytałam, przypatrując się im uważnie.
- Ktoś musi powiedzieć Kowalowi, o tym że Igła nie zagra i padło na ciebie- oznajmił wesoło Nowakowski.
- Co ja mam zrobić?- wytrzeszczyłam na nich oczy. Przecież on mnie zabije przez telefon. Serce podeszło mi do gardła i dostałam dreszczy.
- Nie denerwuj się. Andrzej jest bardzo łagodnym człowiekiem- lekarka poklepała mnie po ramieniu.
- Tak mówisz? To czemu sami do niego nie zadzwonicie cwaniaki? To chyba zadanie sztabu medycznego, mam racje? - spojrzałam znacząco na Julkę.
- Teoretycznie tak, ale skoro już tu jesteś to zrób to. Nie dla nas, zrób to dla Krzyśka!- podał mi telefon. Dobra, złapali mnie. Wyrwałam Cichemu telefon z ręki i zatrzasnęła się w łazience. Przeszukałam kontakty Nowakowskiego w poszukiwaniu kontaktu z trenerem. W końcu odnalazłam i nacisnęłam zieloną słuchawkę. Po kilku sygnałach odebrał.
- Dzień dobry, z tej strony Lena Werden...- zaczęłam.
Taki tam rozdział, który nie podoba mi się ani trochę, ale cóż. Może się komuś z was spodoba :)
Zdałam dzisiaj egzamin do bierzmo, przede mną jeszcze spotkanie z biskupem, a potem to koniec, dzięki Bogu! Czy ktoś też ma tak przesrane z tymi wszystkimi zaliczeniami z katechizmu?
Ok, mam nadzieję, że będziecie mieć przyjemny weekend!
Czytasz+komentujesz= motywujesz! :)
pozdrawiam, Julka :>
wtorek, 7 maja 2013
Roz.14- Kochanie poznaj moich kumpli!
Zawinęłam się z Bartmanem na nasze osiedle. Byłam bardzo przejęta tym, że w końcu dane mi będzie poznać jego żonę. Ciekawe jaka ona jest? Jak znam Zbyszka to pewnie piękna i tak dalej, ale ciekawe czy ma też coś w głowie? Zawsze wybierał puste blondyneczki czym doprowadzał mnie do pasji. Pomimo tego, że byłam nieźle zmęczona po meczu z chłopakami powiedziałam sobie, że nie dam mu tej satysfakcji i poznam jego rodzinę. Doszliśmy pod jego blok, a ten ostatni raz mnie zapytał
- Czy ty jesteś pewna, że chcesz ich poznać?- spojrzał na mnie tymi swoimi oczkami,ale ja już dawno przestałam być na to podatna. Nie działały w moim przypadku.
- Powinnam to zrobić dawno temu- odpowiedziałam pewnie i nacisnęłam klamkę drzwi, którymi otwierało się klatkę. Szybko przemierzyliśmy odległość jaka dzieliła nas od jego mieszkania. Stanęliśmy pod drzwiami,a Zibi tylko głęboko odetchnął i nacisnął klamkę zapraszając mnie do środka. Zamurowało mnie. To nie było już to samo lokum. Zmieniło się diametralnie. Wszędzie leżały porozrzucane śpioszki, pieluchy, które chyba nie były czyste, smoczki, chusteczki i inny sprzęt potrzebny do wychowywania dzieci. W miejscu w którym kiedyś stała półka z alkoholami, pojawiło się łóżeczko, z którego przyglądał się nam roczny chłopczyk, o ciemnych loczkach i dużych, zielonych oczkach, podobnych do jego ojca. Tak, nigdy bym nie przypuszczała, że będę mówiła o Zbyszku jako ojcu. Trochę mi się to kłóciło z jego stylem życia: wieczny imprezowicz, podrywacz i wulkan energii. A tu proszę, odpowiedzialna głowa rodziny. Podeszłam do małego i spojrzałam prosząco na Zbyszka. Ten tylko pokiwał głową i gdzieś zniknął.
- Cześć szkrabie, przyszła ciocia Lenka. Czemu tak długo cię przede mną ukrywali? - uśmiechnęłam się do Szymka, ogarniając mu loczki z oczu. Ten się do mnie słodko uśmiechnął, jakby rozumiejąc wszystko co mu powiedziałam. Przytuliłam go bardziej i się totalnie w nim zakochałam. taki był słodki, może nie aż tak jak Michasia, ale jednak. Kiedy tak stałam z małym na rękach w pokoju zjawił się Zbigniew ze swoją żoną, Małgorzatą. Zrobiło mi się mega głupio, ponieważ była strasznie, no jakby to powiedzieć? Była totalnym przeciwieństwem mnie. Miała ciemne włosy, związane w wysoki kok, idealnie skompletowany strój i nienaganny makijaż. Aż zrobiło mi się głupio, bo stałam w moim dresie z nike. Jednak na jej twarzy widać było lekki... zawód, żal? Tak, to chyba dobre słowo. Odłożyłam więc Szymona do łóżeczka i podeszłam do niej.
- Witaj, Lena Werden, przyjaciółka Zbyszka- przedstawiłam się, przyjaźnie się uśmiechając. Uścisnęła mi dłoń, która była lodowata. Aż mnie ciarki przeszły.
- Gośka Bartman, cała przyjemność po mojej stronie- odpowiedziała uśmiechając się do mnie. I znowu przeciwieństwo. Ja miałam aparat na zębach, o którym zawsze zapomniałam, a ona idealnie bialutkie ząbki. I znowu zakuła mnie zazdrość. Mimo wszystko i tak wolałabym być sobą niż kimkolwiek innym.
- Zapraszam na kawę!- wskazała mi ręką drogę do kuchni, którą przecież doskonale znałam, ale co mi tam, niech się dowartościuje. Podreptałam za nią bez sprzeciwów, a gdzieś za nami ciągnął się atakujący z potomkiem na rękach.
- Gośka, o ile mogę tak do ciebie mówić, powiedz mi czemu Zbyszek się tobą nie chwali? Ja na jego miejscu rozgadałabym wszystkim, których....- zaczęłam paplać, ale w porę jednak zdążyłam się ugryźć w język. A twój związek z Krzyśkiem, cwaniaczku?
- To nie tak. Ja sama jeszcze nie byłam na to gotowa. Nie chciałam też żeby Szymcio wychowywał się wśród ludzi, którzy przychodzą do nas tylko dlatego, że jego ojciec jest siatkarzem. To czysta, matczyna troska o dziecko.- wytłumaczyła mi. Czyli co, ta cała akcja z chorobą to był kit?
- Ale podobne byłaś bardzo chora, miałaś się leczyć...- wydukałam, nie mogąc się w tym wszystkim połapać. Spojrzeli na mnie z politowaniem.
- To był nasz taki mały podstęp. Tak naprawdę wyjechałam na rok do rodziców, żeby mały mógł spokojnie się rozwinąć. Oczywiście, tatuś był cały czas obecny- tu spojrzała z rozczuleniem na Zbyszka, który przejechał jej ręką po włosach, psując tym samym efektywną fryzurę.
- To co teraz zamierzacie? Wielki powrót jak w Władcy Pierścieni czy coś?- zapytałam, patrząc na nich trochę takim niepewnym wzrokiem.
- No trochę tak, to chyba najlepszy czas- tym razem odpowiedział mi atakujący. Powoli zaczynałam to rozumieć. Musieli to długo obmyślać, bo ja bym na to w życiu nie wpadła. Dla dziecka zrobiliby wszystko, no pięknie. Zmienił się mój Bartman, nie wiem jeszcze czy to dobrze czy źle? Skoro chcą pokazać się światu to może zrobią to na dzisiejszym meczu?
- To ja mam pomysł. Gracie dzisiaj mecz z....z Delectą! Możecie tam pójść we trójkę. Spójrzcie na Piotrka i Julkę, świetnie sobie radzą.- zaproponowałam im. Chwilę się nad tym zastanawiali, w końcu jednak uznali, że to nie najgorszy pomysł.
- No to co? Widzimy się na meczu? - zapytałam wychodząc z ich mieszkania. Pokiwali głowami i tyle ich widziałam. Zniknęli za drzwiami.
Wróciłam do domu i wzięłam długi, odprężający prysznic. Kiedy wychodziłam, usłyszałam dzwonek telefonu. Rzuciłam się, owinięta w ręcznik na poszukiwania. Znalazłszy komórke szybko odebrałam, nie sprawdziłam nawet kto dzwoni.
- Słucham?
- No cześć Lenox! Będziesz dzisiaj na meczu? - po drugiej stronie usłyszałam głos Andrzeja. Uśmiechnęłam się do siebie, bi zapomniałam, że on tam tez gra!
- Jasne Wronx, w końcu ja jestem największym kibicem!
- To się świetnie składa, mogę do ciebie na chwilę wpaść? Mam dla ciebie prezent.
- Tak, a co? Wpadaj jeśli chcesz, byleby z tego dzieci nie było- zaśmiałam się do telefonu
- Tak, kupa śmiechu, zboczona Lenka, za 10 minut będę u ciebie!- rozłączył się, a ja pognałam do szafy, żeby nie powitać go goła jak święty turecki. Włożyłam czarne rurki i jakiś top. Wilgotne włosy zawinęłam w ręcznik. Kilka minut później usłyszałam pukanie do drzwi. Pobiegłam otworzyć i po chwili moje stopy wisiały w powietrzu, gdyż Andrzej podniósł mnie na wysokość swojej twarzy.
- Dobra, puszczaj mnie, albo ci tu umrę na niedokrwistość- powiedziałam, po czym moje stópki zetknęły się z podłogą.
- Tak, ja też się cieszę, że cię widzę!- roześmiał się środkowy
- Dobra, jestem dzieckiem i chcę mój prezent!
- No już, już. Zamykaj oczy!- posłusznie wykonałam polecenie i czekałam w ciszy, aż dostanę nową zabawkę. Usłyszałam darcie, chyba foli, czy czegoś podobnego.
- Już mogę otworzyć?
- Taa, nie! No dobra otwieraj!- moim oczom ukazał się Wrona w przykrótkiej koszulce Delecty z rozłożonymi rękoma. Okręcił się na pięcie i zauważyłam z tyłu swoje nazwisko i liczbę "6", która była po prostu moją liczbą.
- O jakie cudo! Dziękuję!- i rzuciłam się, żeby go uściskać. Spojrzał na mnie z góry i zapytał
- Podoba ci się chociaż?
- Jasne, jest świetna! A teraz zdejmuj, bo rozciągniesz! - rozkazałam i szybko zmieniłam koszulki.
- Jak wyglądam? - zapytałam. Popatrzył na mnie, zastanawiając się chwilę.
- Powiem ci, że całkiem nieźle, ej nie podwieziesz mnie na halę?- zrobił kocie oczka, które w przeciwieństwie do Zbyszka podziałały.
- Daj mi 15, tylko się pomaluję- zniknęłam za drzwiami łazienki.
Wchodząc na Podpromie z Wroną natknęliśmy się na kilku kibiców, a raczej kibicki, które patrzyły na mnie wzrokiem, którym z powodzeniem w średniowieczu można było palić czarownice. Nie przejmowałam się tym jednak, gdyż Andrzej raczył mnie właśnie anegdotą o golfistach. Kiedy pojawiliśmy się na hali wycelowali w nas kamery i ukazaliśmy się na telebimie, a jakiś facet powiedział do mikrofonu
- Widzimy, że Andrzej Wrona znalazł sobie nową towarzyszkę, no cóż gratulujemy i życzymy powodzenia! - w tym momencie kilkaset kibiców nagrodziło nas brawami. Bydgoszczanin teatralnie dał mi buziaka, a ja chciałam zapaść się pod ziemię. Bałam się nawet spojrzeć w stronę Resoviaków, ale no cóż... musiałam to zrobić. Napotkałam spojrzenie Krzyśka, które ciskało błyskawice. Wymamrotałam kilka słów do siatkarza i podreptałam, żeby zając miejsce. Kiedy tylko zajęłam swoje miejsce pojawił się przy mnie Ignaczak.
- Co to miało być?- syknął, spoglądając na mnie groźnie. Spojrzałam na niego i się skrzywiłam.
- Jak to co? Jedno, wielkie nieporozumienie- wyszeptałam, tak żeby nie mógł nas nikt usłyszeć.
- Zdrajca
- Co proszę? Przecież nie poszłam z nim do łóżka!
- Spróbowałabyś byś! Ja nie o tym, o koszulkę mi chodzi!- wskazałam palcem na moje odzienie. Uśmiechnęłam się tylko lekko.
- A ty co taki zazdrosny? spytałam, unosząc do góry brew. Zmarszczył nieco czoło, ale nie wymigał się od odpowiedzi.
- No bo kurde, ja jestem twoim facetem, a nie jakiś tam Wrona!
-Nie jakiś tam, dobrze? To mój przyjaciel, więc się zachowuj!- pogroziłam mu palcem.
- No dobra, rozumiem. A słuchaj poznałaś Gośkę?
- Tak, miała się tu dzisiaj pojawić, ale jeszcze jej nie widziałam. Wiesz, że z tą chorobą to był blew?
- Tak, serio? Ja muu dam! Przyjaciół tak okłamywać! Dobra, ja uciekam, bo Kowal wzywa. trzymaj kciuki!- pomachał mi na do widzenia, a ja energicznie odmachałam.
- Nenia! NENIAAA!- do moich uszu doszedł głośny krzyk, rozejrzałam się i zobaczyłam Julkę z Michaliną, które szły w moją stronę. Uśmiechnęłam się do nich szeroko.
- Skarbek mój przyszedł! Tęskniłaś za ciocią?- zapytałam, kiedy Nowakowska podała mi córkę.
- Nawet sobie nie wyobrażasz, zamiast mama, tata mamy w domu Nenia i Nenia- uśmiechnęła się do mnie, zostawiając nas same. Założyłam jej ochronne słuchawki i posadziłam na kolanach, Podobnie jak ja miała na sobie klubową koszulkę, tyle że w paski. Rasowy kibic, od małego na meczach. Wspólnie kibicowałyśmy jej tatusiowi i wujkowi Krzysiowi. Mecz był bardzo wyrównany, nikomu nie udawało się zdobyć dużej przewagi, więc w końcu doczekaliśmy się tie-breka. Miśka zasnęła na moich rękach, ale mimo to ja nadal kibicowałam moim drużynom. W końcu jednak Delecta miała serię punktów i wygrali całe spotkanie 3:2. Po meczu podszedł do mnie Piotrek i zabrał małą.
- Nie wiem co byśmy bez ciebie zrobili. Ratujesz nam wszystkim życie! Dziękuję ci bardzo!- zniknął z nią gdzieś w tłumie, prawdopodobnie zaraz znikną z Julką całkowicie. Odnalazłam Zbyszka i zatrzymałam go.
- Słuchaj, czemu Gośki nie było, co?
- No bo mały zasnął i nie mieliśmy serca go budzić. A własnie miałem kupić mu kaszę!- krzyknął, zwracając na siebie uwagę kilkunastu młodych dziewczyn.
- Taki z ciebie ojciec? Won pod prysznic i do sklepu!- walnęłam go w plecy, ale pewnie nic nie poczuł. Potem znalazłam Krzyśka i razem wróciliśmy do jego domu.
- Krzysiu, nie gniewasz się na mnie za tę koszulkę?- zapytałam go po raz setny, przekręcając się na łóżku. Ten się tylko roześmiał i pogładził moje nagie ramię.
- Zwariowałaś? Poza tym grunt, że już jej na sobie nie masz- wyszczerzył się do mnie. Jak zawsze umiał wszystko powiedzieć idealnie w czas.
- Dobra, to będę tak częściej chodzić skoro to ci się tak podoba!- uśmiechnęłam się do niego drapieżnie, momentalnie pojawiając się nad jego głową i zgarnęłam długo pocałunek.
- Jestem na tak! Mogę oglądać taki widok częściej!- przyciągnął moją twarz bliżej i znowu złączyliśmy się w długim, namiętnym pocałunku.
- Wiesz Krzysiu, kocham cię bardzo! - powiedziałam i wtuliłam się jego tors.
- Też cię kocham Lenka- objął mnie ramieniem i tak sobie zasnęliśmy.
Przepraszam, ze tak długo nic nie dodawałam, ale niestety, siła wyższa, czyli rodzice. Mam nadzieję, że sobie jakoś rodzicie po majówce :) Ja się strasznie rozpisałam co jest do mnie niepodobne, ale cóż, musicie mi wybaczyć :>
Czytasz+ komentujesz= motywujesz :)
Pozdrawiam, Julka :)
- Czy ty jesteś pewna, że chcesz ich poznać?- spojrzał na mnie tymi swoimi oczkami,ale ja już dawno przestałam być na to podatna. Nie działały w moim przypadku.
- Powinnam to zrobić dawno temu- odpowiedziałam pewnie i nacisnęłam klamkę drzwi, którymi otwierało się klatkę. Szybko przemierzyliśmy odległość jaka dzieliła nas od jego mieszkania. Stanęliśmy pod drzwiami,a Zibi tylko głęboko odetchnął i nacisnął klamkę zapraszając mnie do środka. Zamurowało mnie. To nie było już to samo lokum. Zmieniło się diametralnie. Wszędzie leżały porozrzucane śpioszki, pieluchy, które chyba nie były czyste, smoczki, chusteczki i inny sprzęt potrzebny do wychowywania dzieci. W miejscu w którym kiedyś stała półka z alkoholami, pojawiło się łóżeczko, z którego przyglądał się nam roczny chłopczyk, o ciemnych loczkach i dużych, zielonych oczkach, podobnych do jego ojca. Tak, nigdy bym nie przypuszczała, że będę mówiła o Zbyszku jako ojcu. Trochę mi się to kłóciło z jego stylem życia: wieczny imprezowicz, podrywacz i wulkan energii. A tu proszę, odpowiedzialna głowa rodziny. Podeszłam do małego i spojrzałam prosząco na Zbyszka. Ten tylko pokiwał głową i gdzieś zniknął.
- Cześć szkrabie, przyszła ciocia Lenka. Czemu tak długo cię przede mną ukrywali? - uśmiechnęłam się do Szymka, ogarniając mu loczki z oczu. Ten się do mnie słodko uśmiechnął, jakby rozumiejąc wszystko co mu powiedziałam. Przytuliłam go bardziej i się totalnie w nim zakochałam. taki był słodki, może nie aż tak jak Michasia, ale jednak. Kiedy tak stałam z małym na rękach w pokoju zjawił się Zbigniew ze swoją żoną, Małgorzatą. Zrobiło mi się mega głupio, ponieważ była strasznie, no jakby to powiedzieć? Była totalnym przeciwieństwem mnie. Miała ciemne włosy, związane w wysoki kok, idealnie skompletowany strój i nienaganny makijaż. Aż zrobiło mi się głupio, bo stałam w moim dresie z nike. Jednak na jej twarzy widać było lekki... zawód, żal? Tak, to chyba dobre słowo. Odłożyłam więc Szymona do łóżeczka i podeszłam do niej.
- Witaj, Lena Werden, przyjaciółka Zbyszka- przedstawiłam się, przyjaźnie się uśmiechając. Uścisnęła mi dłoń, która była lodowata. Aż mnie ciarki przeszły.
- Gośka Bartman, cała przyjemność po mojej stronie- odpowiedziała uśmiechając się do mnie. I znowu przeciwieństwo. Ja miałam aparat na zębach, o którym zawsze zapomniałam, a ona idealnie bialutkie ząbki. I znowu zakuła mnie zazdrość. Mimo wszystko i tak wolałabym być sobą niż kimkolwiek innym.
- Zapraszam na kawę!- wskazała mi ręką drogę do kuchni, którą przecież doskonale znałam, ale co mi tam, niech się dowartościuje. Podreptałam za nią bez sprzeciwów, a gdzieś za nami ciągnął się atakujący z potomkiem na rękach.
- Gośka, o ile mogę tak do ciebie mówić, powiedz mi czemu Zbyszek się tobą nie chwali? Ja na jego miejscu rozgadałabym wszystkim, których....- zaczęłam paplać, ale w porę jednak zdążyłam się ugryźć w język. A twój związek z Krzyśkiem, cwaniaczku?
- To nie tak. Ja sama jeszcze nie byłam na to gotowa. Nie chciałam też żeby Szymcio wychowywał się wśród ludzi, którzy przychodzą do nas tylko dlatego, że jego ojciec jest siatkarzem. To czysta, matczyna troska o dziecko.- wytłumaczyła mi. Czyli co, ta cała akcja z chorobą to był kit?
- Ale podobne byłaś bardzo chora, miałaś się leczyć...- wydukałam, nie mogąc się w tym wszystkim połapać. Spojrzeli na mnie z politowaniem.
- To był nasz taki mały podstęp. Tak naprawdę wyjechałam na rok do rodziców, żeby mały mógł spokojnie się rozwinąć. Oczywiście, tatuś był cały czas obecny- tu spojrzała z rozczuleniem na Zbyszka, który przejechał jej ręką po włosach, psując tym samym efektywną fryzurę.
- To co teraz zamierzacie? Wielki powrót jak w Władcy Pierścieni czy coś?- zapytałam, patrząc na nich trochę takim niepewnym wzrokiem.
- No trochę tak, to chyba najlepszy czas- tym razem odpowiedział mi atakujący. Powoli zaczynałam to rozumieć. Musieli to długo obmyślać, bo ja bym na to w życiu nie wpadła. Dla dziecka zrobiliby wszystko, no pięknie. Zmienił się mój Bartman, nie wiem jeszcze czy to dobrze czy źle? Skoro chcą pokazać się światu to może zrobią to na dzisiejszym meczu?
- To ja mam pomysł. Gracie dzisiaj mecz z....z Delectą! Możecie tam pójść we trójkę. Spójrzcie na Piotrka i Julkę, świetnie sobie radzą.- zaproponowałam im. Chwilę się nad tym zastanawiali, w końcu jednak uznali, że to nie najgorszy pomysł.
- No to co? Widzimy się na meczu? - zapytałam wychodząc z ich mieszkania. Pokiwali głowami i tyle ich widziałam. Zniknęli za drzwiami.
Wróciłam do domu i wzięłam długi, odprężający prysznic. Kiedy wychodziłam, usłyszałam dzwonek telefonu. Rzuciłam się, owinięta w ręcznik na poszukiwania. Znalazłszy komórke szybko odebrałam, nie sprawdziłam nawet kto dzwoni.
- Słucham?
- No cześć Lenox! Będziesz dzisiaj na meczu? - po drugiej stronie usłyszałam głos Andrzeja. Uśmiechnęłam się do siebie, bi zapomniałam, że on tam tez gra!
- Jasne Wronx, w końcu ja jestem największym kibicem!
- To się świetnie składa, mogę do ciebie na chwilę wpaść? Mam dla ciebie prezent.
- Tak, a co? Wpadaj jeśli chcesz, byleby z tego dzieci nie było- zaśmiałam się do telefonu
- Tak, kupa śmiechu, zboczona Lenka, za 10 minut będę u ciebie!- rozłączył się, a ja pognałam do szafy, żeby nie powitać go goła jak święty turecki. Włożyłam czarne rurki i jakiś top. Wilgotne włosy zawinęłam w ręcznik. Kilka minut później usłyszałam pukanie do drzwi. Pobiegłam otworzyć i po chwili moje stopy wisiały w powietrzu, gdyż Andrzej podniósł mnie na wysokość swojej twarzy.
- Dobra, puszczaj mnie, albo ci tu umrę na niedokrwistość- powiedziałam, po czym moje stópki zetknęły się z podłogą.
- Tak, ja też się cieszę, że cię widzę!- roześmiał się środkowy
- Dobra, jestem dzieckiem i chcę mój prezent!
- No już, już. Zamykaj oczy!- posłusznie wykonałam polecenie i czekałam w ciszy, aż dostanę nową zabawkę. Usłyszałam darcie, chyba foli, czy czegoś podobnego.
- Już mogę otworzyć?
- Taa, nie! No dobra otwieraj!- moim oczom ukazał się Wrona w przykrótkiej koszulce Delecty z rozłożonymi rękoma. Okręcił się na pięcie i zauważyłam z tyłu swoje nazwisko i liczbę "6", która była po prostu moją liczbą.
- O jakie cudo! Dziękuję!- i rzuciłam się, żeby go uściskać. Spojrzał na mnie z góry i zapytał
- Podoba ci się chociaż?
- Jasne, jest świetna! A teraz zdejmuj, bo rozciągniesz! - rozkazałam i szybko zmieniłam koszulki.
- Jak wyglądam? - zapytałam. Popatrzył na mnie, zastanawiając się chwilę.
- Powiem ci, że całkiem nieźle, ej nie podwieziesz mnie na halę?- zrobił kocie oczka, które w przeciwieństwie do Zbyszka podziałały.
- Daj mi 15, tylko się pomaluję- zniknęłam za drzwiami łazienki.
Wchodząc na Podpromie z Wroną natknęliśmy się na kilku kibiców, a raczej kibicki, które patrzyły na mnie wzrokiem, którym z powodzeniem w średniowieczu można było palić czarownice. Nie przejmowałam się tym jednak, gdyż Andrzej raczył mnie właśnie anegdotą o golfistach. Kiedy pojawiliśmy się na hali wycelowali w nas kamery i ukazaliśmy się na telebimie, a jakiś facet powiedział do mikrofonu
- Widzimy, że Andrzej Wrona znalazł sobie nową towarzyszkę, no cóż gratulujemy i życzymy powodzenia! - w tym momencie kilkaset kibiców nagrodziło nas brawami. Bydgoszczanin teatralnie dał mi buziaka, a ja chciałam zapaść się pod ziemię. Bałam się nawet spojrzeć w stronę Resoviaków, ale no cóż... musiałam to zrobić. Napotkałam spojrzenie Krzyśka, które ciskało błyskawice. Wymamrotałam kilka słów do siatkarza i podreptałam, żeby zając miejsce. Kiedy tylko zajęłam swoje miejsce pojawił się przy mnie Ignaczak.
- Co to miało być?- syknął, spoglądając na mnie groźnie. Spojrzałam na niego i się skrzywiłam.
- Jak to co? Jedno, wielkie nieporozumienie- wyszeptałam, tak żeby nie mógł nas nikt usłyszeć.
- Zdrajca
- Co proszę? Przecież nie poszłam z nim do łóżka!
- Spróbowałabyś byś! Ja nie o tym, o koszulkę mi chodzi!- wskazałam palcem na moje odzienie. Uśmiechnęłam się tylko lekko.
- A ty co taki zazdrosny? spytałam, unosząc do góry brew. Zmarszczył nieco czoło, ale nie wymigał się od odpowiedzi.
- No bo kurde, ja jestem twoim facetem, a nie jakiś tam Wrona!
-Nie jakiś tam, dobrze? To mój przyjaciel, więc się zachowuj!- pogroziłam mu palcem.
- No dobra, rozumiem. A słuchaj poznałaś Gośkę?
- Tak, miała się tu dzisiaj pojawić, ale jeszcze jej nie widziałam. Wiesz, że z tą chorobą to był blew?
- Tak, serio? Ja muu dam! Przyjaciół tak okłamywać! Dobra, ja uciekam, bo Kowal wzywa. trzymaj kciuki!- pomachał mi na do widzenia, a ja energicznie odmachałam.
- Nenia! NENIAAA!- do moich uszu doszedł głośny krzyk, rozejrzałam się i zobaczyłam Julkę z Michaliną, które szły w moją stronę. Uśmiechnęłam się do nich szeroko.
- Skarbek mój przyszedł! Tęskniłaś za ciocią?- zapytałam, kiedy Nowakowska podała mi córkę.
- Nawet sobie nie wyobrażasz, zamiast mama, tata mamy w domu Nenia i Nenia- uśmiechnęła się do mnie, zostawiając nas same. Założyłam jej ochronne słuchawki i posadziłam na kolanach, Podobnie jak ja miała na sobie klubową koszulkę, tyle że w paski. Rasowy kibic, od małego na meczach. Wspólnie kibicowałyśmy jej tatusiowi i wujkowi Krzysiowi. Mecz był bardzo wyrównany, nikomu nie udawało się zdobyć dużej przewagi, więc w końcu doczekaliśmy się tie-breka. Miśka zasnęła na moich rękach, ale mimo to ja nadal kibicowałam moim drużynom. W końcu jednak Delecta miała serię punktów i wygrali całe spotkanie 3:2. Po meczu podszedł do mnie Piotrek i zabrał małą.
- Nie wiem co byśmy bez ciebie zrobili. Ratujesz nam wszystkim życie! Dziękuję ci bardzo!- zniknął z nią gdzieś w tłumie, prawdopodobnie zaraz znikną z Julką całkowicie. Odnalazłam Zbyszka i zatrzymałam go.
- Słuchaj, czemu Gośki nie było, co?
- No bo mały zasnął i nie mieliśmy serca go budzić. A własnie miałem kupić mu kaszę!- krzyknął, zwracając na siebie uwagę kilkunastu młodych dziewczyn.
- Taki z ciebie ojciec? Won pod prysznic i do sklepu!- walnęłam go w plecy, ale pewnie nic nie poczuł. Potem znalazłam Krzyśka i razem wróciliśmy do jego domu.
- Krzysiu, nie gniewasz się na mnie za tę koszulkę?- zapytałam go po raz setny, przekręcając się na łóżku. Ten się tylko roześmiał i pogładził moje nagie ramię.
- Zwariowałaś? Poza tym grunt, że już jej na sobie nie masz- wyszczerzył się do mnie. Jak zawsze umiał wszystko powiedzieć idealnie w czas.
- Dobra, to będę tak częściej chodzić skoro to ci się tak podoba!- uśmiechnęłam się do niego drapieżnie, momentalnie pojawiając się nad jego głową i zgarnęłam długo pocałunek.
- Jestem na tak! Mogę oglądać taki widok częściej!- przyciągnął moją twarz bliżej i znowu złączyliśmy się w długim, namiętnym pocałunku.
- Wiesz Krzysiu, kocham cię bardzo! - powiedziałam i wtuliłam się jego tors.
- Też cię kocham Lenka- objął mnie ramieniem i tak sobie zasnęliśmy.
Przepraszam, ze tak długo nic nie dodawałam, ale niestety, siła wyższa, czyli rodzice. Mam nadzieję, że sobie jakoś rodzicie po majówce :) Ja się strasznie rozpisałam co jest do mnie niepodobne, ale cóż, musicie mi wybaczyć :>
Czytasz+ komentujesz= motywujesz :)
Pozdrawiam, Julka :)
sobota, 4 maja 2013
Roz.13- Bartman, ty zły człowiek jesteś!
Razem z Krzyśkiem i Piotrkiem zawieźliśmy pobitego Kosoka do szpitala. Z każdą chwilą wyglądał coraz gorzej, jego policzek nabrał bardzo brzydkiej, fioletowej barwy. Dzięki Bogu, że była z nami Julka, bez której chyba całe to załatwianie wpisu trwałoby wieki, a tak weszliśmy po prostu do jej gabinetu.
- Matko Kosa, gdzie ty miałeś oczy?- zapytał Piotrek, kręcąc głową. Środkowy spojrzał na niego pytająco.
- Serio jesteś, aż w takim stanie, że ludzi nie poznajesz?- zakpił z niego nieco Krzysiek
- Stary, o co ci chodzi? Ja sama ją ledwo poznałam, a co dopiero Grzesiek- ostudziła chłopaków Julka, zakładając Grześkowi opatrunek. O co im chodziło?
- Ej, poczekajcie, o co wam się rozchodzi?- podniosłam ręce na znak, że ledwo za nimi nadążam.
- Jak to? Jesteś przyjaciółką Zbyszka, prawdopodobnie najlepszą, a nie wiedziałaś, że ma żonę?- zapytała mnie zdziwiona Julka, która nie była obecna przy tej całej sytuacji. Pokręciłam przecząco głową, no bo co innego niby miałam zrobić?
- Matko jaki z niego idiota!- pokręciła głową, świecąc Kosie po oczach, aby sprawdzić czy jego źrenice reagują na zmianę oświetlenia.
- I żaden z was też jej pewnie nie powiedział?- spojrzała na siatkarzy, a ci tylko pokręcili głowami.
- No dobra, to wy odstawiacie Grześka do domu, a ja zabieram Lenę na poważną rozmowę, zgoda?- spojrzała na nich uważnie. Coś mi się wydaje, że ani w Asseco, ani w reprezentacji panowie nie mieli z nią lekko, ale to bardzo dobrze, bo inaczej weszliby jej na głowę. Pomogli wstać koledze i biorąc go pod ręce wyprowadzili z gabinetu. Nowakowska umyła ręce, zdjęła fartuch i zaczęła opowiadać.
- Czy wiesz może jak poznałam Piotrka?- zapytała mnie swoimi niebieskimi oczyma, prawie tak jaśniutkimi jak Winiarskiego. Zaprzeczyłam, a tylko lekko westchnęła. - No to coś czuję, że długo mi przyjdzie to wszystko tłumaczyć, zacznę więc od początku.
- Pewnego słonecznego dnia dostałam telefon z COS w Spale. Wybrali mnie na nową fizjoterapeutkę reprezentacji. Oczywiście wszystko to ukartował mój ukochany wujek Olo, ale to akurat najmniej ważne. Spędziłam z chłopakami w Spale szmat czasu, przy okazji znajdując miłość, na którą tak długo czekałam. W pewnym momencie w ośrodku pojawiła się moja przyjaciółka, Gośka. Zamieszała trochę w życiu jednego z chłopaków. Oho, widzę, że się chyba domyślasz! ( na mojej twarzy pojawił się cień, który musiał wyglądać co najmniej dwuznacznie) Tak, Zbyszek strasznie się w niej zakochał, tak bardzo, że aż się pobrali. No wiesz jak tym wszystkich zaskoczyli! Rozmawiałam z nimi, ale w życiu nie przeczuwałam takiego rozwoju wypadków. Niedługo potem moje przyjaciółka zaszła w ciąże. Tak cudnie to wszystko wyglądało, byli w sobie szaleńczo zakochani, a ich synek- Szymek, to chyba najsłodszy bobas pod słońcem. Niestety ta ich bajka musiała się w końcu skończyć, no bo ile czasu może być idealnie? Gośka zachorowała bardzo poważnie, razem z Szymonem, musieli wyjechać na kilka miesięcy do Anglii, żeby przejść przez jakieś bardzo zaawansowane leczenie. Niedawno wróciła, ale Zbyszek nie lubi się chwalić tym, że ma żonę. Nie wiem dlaczego tobie tego nie powiedział, to bardzo dziwne, zważywszy na to ile się znacie- zakończyła swoją opowieść, spoglądając na mnie uważnie. Ja tylko siedziałam, przetwarzając to co do mnie przed chwilą dotarło. To rzeczywiście dziwne, myślałam, że jednak jesteśmy przyjaciółmi i nie mamy przed sobą tajemnic. Bardzo się na nim zawiodłam, no mógł mi to wszystko spokojnie powiedzieć, przecież bym mu nic złego nic nie zrobiłam!
- Julka, dziękuję ci, że mi to wszystko powiedziałaś. Gdyby nie ty dalej nic bym nie wiedziała. Bardzo się na nim zawiodłam. Muszę z nim pogadać. Nie wiesz o której jutro mają trening?
- Z tego co wiem to pewnie o 10 ten rano, a potem o 16- zastanowiła się chwilę, ale w końcu zapytała.
- Słuchaj, ale co ty chcesz zrobić?- spytała. Ja się tylko cwaniacko uśmiechnęłam.
- A będziesz jutro na treningu?
- No będę, ale co tym kombinujesz?
- Zobaczysz, zobaczysz, ale nie mogę ci teraz tego powiedzieć- uśmiechnęłam się do młodej mamy szeroko. Ta tylko spojrzała na mnie dziwnie i popukała się w czoło. Strasznie lubiłam z nią gadać.
- Chodź, zbieramy się, skoro masz jakiś szatański plan-powiedziała i otworzyła mi drzwi. Opuściłyśmy szpital, odwiozłam Julkę do domu a sama musiałam jeszcze zadzwonić do Krzyśka.
- Igiełko moja kochana, mam prośbę! Załatwiłbyś mi jutro udział w waszym treningu?- coś tam pomruczał, że on nie ma takich znajomości. Trochę go tam jeszcze po błagałam i się zgodził.
- Jesteś cudowny, kocham cię!- rozłączyłam się i zawinęłam się na moje mieszkanie.
- Matko, Niko co ja mam zabrać?- zapytałam brata, bo miała pustkę w głowie. Ten tylko mnie wyśmiał i podszedł do mojej szafy, pogrzebał w niej chwilę i rzucił mi obcisły podkoszulek w kolorze czarnym i szorty w takim samym kolorze.
- Zwariowałeś? Ja tego nie nałożę!- spojrzałam na czarne wdzianka z odrazą. Ten spojrzał na mnie jak na wariatkę.
- A chcesz żeby twój plan wypalił?- spytał
- No bardzo chcę!
- No to nie marudź, tylko znajdź jakieś nike i ładuj wszystko do torby, bo Krzysiek już jest pod blokiem- wyjrzał przez okno. Na te słowa wrzuciłam wszystko do torby i tyle mnie widział.
- Cześć Krzysiek!- przywitałam się z moim partnerem, a ten tylko spojrzał na mnie podejrzliwie.
- Ty chcesz z nami grać? W siatkówkę?- spytał, całując mnie. Czy to takie dziwne, serio?
- Mam pewien plan, żeby zemścić się na Zbyszku za to, że nic mi nie powiedział- przyznałam się w końcu, bo ktoś musiał wiedzieć.
- Trzeba tak było od razu! Z chęcią ci pomogę!- zaoferował się, otwierając mi drzwi do jego limuzyny.
- No to mi się podoba!- mruknęłam i odjechaliśmy spod mojego bloku.
Wyjęłam torbę z bagażnika i podreptałam na hale. Z daleka zobaczyłam Kosę, który wyglądał już dużo lepiej.
- Lena, a co ty tu robisz?- zdziwił się, ale uśmiechnął mimo wszystko.
- Postanowiłam sobie z wami pograć, chyba nie masz nic przeciwko?- spytałam środkowego, a ten tylko się uśmiechnął.
- Jasne, że nie! Nie mogę się doczekać, żeby zobaczyć jak ci będzie szło!- pożegnał się machając mi. Ta, ja też nie mogę się doczekać. Poszłam w końcu do łazienki i się przebrałam. Strasznie dziwnie się czułam w tym stroju, ale cóż to był element mojego nikczemnego planu. Wyszłam, trzaskając drzwiami, wpadając na mojego dawnego przyjaciela.
- A co ty tu robisz?- zdziwił się Bartman. Postanowiłam mu nie odpowiadać tylko o razu wcielić plan w życie.
- Nie ty będziesz zadawać mi pytania. Pomijam fakt, że mi nie powiedziałeś o Gosi i Szymku, doprawdy świetny z ciebie przyjaciel. Dlatego mam pewien plan, a raczej zakład. Jak wygram z tobą, to zabierasz mnie do synka i żony, a jeśli przegram to nie będziesz mi musiał o nich mówić. Zakład stoi?- spytałam
- Kusząco propozycja i stoi!- podał mi rękę, a ja ją mocno uścisnęłam. Pociągnął mnie za sobą na salę. Kiedy tam weszliśmy, usłyszałam przeciągłe "woooooow". Rozejrzałam się po sali i dojrzałam zawodników w końcu sali. Rozmawiali z trenerem Kowalem. Podeszliśmy do nich.
- Przepraszam, a pani to kto?- spytał mnie
- Lena Werden- przedstawiłam się, wyciągając do niego rękę
- A no to wszystko się zgadza! Pozwól, że przejdziemy na "ty". Andrzej jestem. Dobra chłopaki słuchajcie. Każdy kto chce grać z Leną w jednej drużynie, niech stanie po prawej stronie boiska. Spojrzałam na nich, a oni pobieli na prawą stronę, zostawiając jedynego Bartmana po lewej.
- No dobra tak grać nie będziemy! Julka wybierz sobie sama z kim chcesz grać i na jakiej pozycji ty chcesz grać?- spytał mnie Andrzej. Zastanawiałam się przez chwilkę. W sumie nieźle szło mi na przyjęciu.
- Czułabym się najlepiej na przyjęciu, tak mi się wydaje- pokiwałam głową.
- No to sobie teraz wybierz z kim chcesz grać. Pamiętaj tylko 5!- przestrzegł mnie trener. Najłatwiejsza decyzja w życiu. Wybrałam Igłe, Piotrka, Oliega, Jochena i Lukasa. Po drugiej stronie siatki stanęli: Paul, Maciek, Zbyszek, Rafał, Łukasz i Grzesiek. Z racji tego, że byłam dziewczyną, moja drużyna zaczynała. Na zagrywkę powędrował nie kto inny jak Piotrek. Mocny flot i...mamy pierwszy punkt! Skrót, którego nie przyjął Zbyszek! No cudownie, teraz jeszcze tylko kilkadziesiąt punktów. Niestety, Lotman przyjął i mogli wyprowadzić atak. Egzekutorem został Bartman, ale jakimś cudem udało mi się odbić piłkę. Nawet ustałam na nogach, a Lukas wystawił piłkę o dziwo do mnie. No co miałam zrobić? Uderzyłam z całej siły trafiając gdzieś w linię końcową.
- Moja dziewczynka!- podbiegł do mnie Krzysiek i pocałował.
- E, koniec spoufalania!- krzyknął Kowal
- Sorki trenerze!- odrzekliśmy jednocześnie.
Dwa sety wygraliśmy dosyć pewnie, bo Kosie, który nie widział zbyt dobrze ze względu na pobicie nie wychodziło blokowanie. Jednak odbudowali się w secie trzecim, ale jakoś tak się stało, że niechcący rozpraszałam Lotmana, który gapił się na mnie cały czas. Stan rywalizacji wynosił 24:24. Na zagrywkę idzie Paul, ale trafia w siatkę. Cudnie, meczowa dla nas. Coraz bliżej od poznania żony Zbyszka! Teraz serwować miałam ja. Podrzuciłam piłkę dosyć wysoko i włożyłam w serwis sporo siły, trafiając Bartmana prosto w twarz, tym samym wygrywając cały mecz.
- No dzięki Lenka- podszedł do mnie Zbyszek i pocierając obolałą twarz.
- To za Grześka!- pokazałam mu język
- Przecież już go przeprosiłem no!- jęknął, kręcąc głową.
- Dobra, chcę poznać twoją rodzinę! - przypomniałam mu
- No to jedźmy!- uśmiechnął się smutno
Co on taki smutny? No przecież powinien się idiota cieszyć! Ma wszystko to czego ja w życiu mieć nie będę!
- Do zobaczenia za chwilę!- mrugnęłam do niego i zniknęłam za drzwiami toalety.
Strasznie nie podoba mi się ten rozdział, ale to przez to, że nie mam inspiracji. Najgorsza majówka w życiu. Winiar idzie do Fakiełu, Kuraś gdzieś do Włoch, Zibi pewnie też. A na domiar złego dostałam szlaban, także nie jest fajnie. No dobra koniec tego, życzę miłej lektury! :)
Czytasz+komentujesz= motywujesz! :D
pozdrawiam, Julka :)
- Matko Kosa, gdzie ty miałeś oczy?- zapytał Piotrek, kręcąc głową. Środkowy spojrzał na niego pytająco.
- Serio jesteś, aż w takim stanie, że ludzi nie poznajesz?- zakpił z niego nieco Krzysiek
- Stary, o co ci chodzi? Ja sama ją ledwo poznałam, a co dopiero Grzesiek- ostudziła chłopaków Julka, zakładając Grześkowi opatrunek. O co im chodziło?
- Ej, poczekajcie, o co wam się rozchodzi?- podniosłam ręce na znak, że ledwo za nimi nadążam.
- Jak to? Jesteś przyjaciółką Zbyszka, prawdopodobnie najlepszą, a nie wiedziałaś, że ma żonę?- zapytała mnie zdziwiona Julka, która nie była obecna przy tej całej sytuacji. Pokręciłam przecząco głową, no bo co innego niby miałam zrobić?
- Matko jaki z niego idiota!- pokręciła głową, świecąc Kosie po oczach, aby sprawdzić czy jego źrenice reagują na zmianę oświetlenia.
- I żaden z was też jej pewnie nie powiedział?- spojrzała na siatkarzy, a ci tylko pokręcili głowami.
- No dobra, to wy odstawiacie Grześka do domu, a ja zabieram Lenę na poważną rozmowę, zgoda?- spojrzała na nich uważnie. Coś mi się wydaje, że ani w Asseco, ani w reprezentacji panowie nie mieli z nią lekko, ale to bardzo dobrze, bo inaczej weszliby jej na głowę. Pomogli wstać koledze i biorąc go pod ręce wyprowadzili z gabinetu. Nowakowska umyła ręce, zdjęła fartuch i zaczęła opowiadać.
- Czy wiesz może jak poznałam Piotrka?- zapytała mnie swoimi niebieskimi oczyma, prawie tak jaśniutkimi jak Winiarskiego. Zaprzeczyłam, a tylko lekko westchnęła. - No to coś czuję, że długo mi przyjdzie to wszystko tłumaczyć, zacznę więc od początku.
- Pewnego słonecznego dnia dostałam telefon z COS w Spale. Wybrali mnie na nową fizjoterapeutkę reprezentacji. Oczywiście wszystko to ukartował mój ukochany wujek Olo, ale to akurat najmniej ważne. Spędziłam z chłopakami w Spale szmat czasu, przy okazji znajdując miłość, na którą tak długo czekałam. W pewnym momencie w ośrodku pojawiła się moja przyjaciółka, Gośka. Zamieszała trochę w życiu jednego z chłopaków. Oho, widzę, że się chyba domyślasz! ( na mojej twarzy pojawił się cień, który musiał wyglądać co najmniej dwuznacznie) Tak, Zbyszek strasznie się w niej zakochał, tak bardzo, że aż się pobrali. No wiesz jak tym wszystkich zaskoczyli! Rozmawiałam z nimi, ale w życiu nie przeczuwałam takiego rozwoju wypadków. Niedługo potem moje przyjaciółka zaszła w ciąże. Tak cudnie to wszystko wyglądało, byli w sobie szaleńczo zakochani, a ich synek- Szymek, to chyba najsłodszy bobas pod słońcem. Niestety ta ich bajka musiała się w końcu skończyć, no bo ile czasu może być idealnie? Gośka zachorowała bardzo poważnie, razem z Szymonem, musieli wyjechać na kilka miesięcy do Anglii, żeby przejść przez jakieś bardzo zaawansowane leczenie. Niedawno wróciła, ale Zbyszek nie lubi się chwalić tym, że ma żonę. Nie wiem dlaczego tobie tego nie powiedział, to bardzo dziwne, zważywszy na to ile się znacie- zakończyła swoją opowieść, spoglądając na mnie uważnie. Ja tylko siedziałam, przetwarzając to co do mnie przed chwilą dotarło. To rzeczywiście dziwne, myślałam, że jednak jesteśmy przyjaciółmi i nie mamy przed sobą tajemnic. Bardzo się na nim zawiodłam, no mógł mi to wszystko spokojnie powiedzieć, przecież bym mu nic złego nic nie zrobiłam!
- Julka, dziękuję ci, że mi to wszystko powiedziałaś. Gdyby nie ty dalej nic bym nie wiedziała. Bardzo się na nim zawiodłam. Muszę z nim pogadać. Nie wiesz o której jutro mają trening?
- Z tego co wiem to pewnie o 10 ten rano, a potem o 16- zastanowiła się chwilę, ale w końcu zapytała.
- Słuchaj, ale co ty chcesz zrobić?- spytała. Ja się tylko cwaniacko uśmiechnęłam.
- A będziesz jutro na treningu?
- No będę, ale co tym kombinujesz?
- Zobaczysz, zobaczysz, ale nie mogę ci teraz tego powiedzieć- uśmiechnęłam się do młodej mamy szeroko. Ta tylko spojrzała na mnie dziwnie i popukała się w czoło. Strasznie lubiłam z nią gadać.
- Chodź, zbieramy się, skoro masz jakiś szatański plan-powiedziała i otworzyła mi drzwi. Opuściłyśmy szpital, odwiozłam Julkę do domu a sama musiałam jeszcze zadzwonić do Krzyśka.
- Igiełko moja kochana, mam prośbę! Załatwiłbyś mi jutro udział w waszym treningu?- coś tam pomruczał, że on nie ma takich znajomości. Trochę go tam jeszcze po błagałam i się zgodził.
- Jesteś cudowny, kocham cię!- rozłączyłam się i zawinęłam się na moje mieszkanie.
- Matko, Niko co ja mam zabrać?- zapytałam brata, bo miała pustkę w głowie. Ten tylko mnie wyśmiał i podszedł do mojej szafy, pogrzebał w niej chwilę i rzucił mi obcisły podkoszulek w kolorze czarnym i szorty w takim samym kolorze.
- Zwariowałeś? Ja tego nie nałożę!- spojrzałam na czarne wdzianka z odrazą. Ten spojrzał na mnie jak na wariatkę.
- A chcesz żeby twój plan wypalił?- spytał
- No bardzo chcę!
- No to nie marudź, tylko znajdź jakieś nike i ładuj wszystko do torby, bo Krzysiek już jest pod blokiem- wyjrzał przez okno. Na te słowa wrzuciłam wszystko do torby i tyle mnie widział.
- Cześć Krzysiek!- przywitałam się z moim partnerem, a ten tylko spojrzał na mnie podejrzliwie.
- Ty chcesz z nami grać? W siatkówkę?- spytał, całując mnie. Czy to takie dziwne, serio?
- Mam pewien plan, żeby zemścić się na Zbyszku za to, że nic mi nie powiedział- przyznałam się w końcu, bo ktoś musiał wiedzieć.
- Trzeba tak było od razu! Z chęcią ci pomogę!- zaoferował się, otwierając mi drzwi do jego limuzyny.
- No to mi się podoba!- mruknęłam i odjechaliśmy spod mojego bloku.
Wyjęłam torbę z bagażnika i podreptałam na hale. Z daleka zobaczyłam Kosę, który wyglądał już dużo lepiej.
- Lena, a co ty tu robisz?- zdziwił się, ale uśmiechnął mimo wszystko.
- Postanowiłam sobie z wami pograć, chyba nie masz nic przeciwko?- spytałam środkowego, a ten tylko się uśmiechnął.
- Jasne, że nie! Nie mogę się doczekać, żeby zobaczyć jak ci będzie szło!- pożegnał się machając mi. Ta, ja też nie mogę się doczekać. Poszłam w końcu do łazienki i się przebrałam. Strasznie dziwnie się czułam w tym stroju, ale cóż to był element mojego nikczemnego planu. Wyszłam, trzaskając drzwiami, wpadając na mojego dawnego przyjaciela.
- A co ty tu robisz?- zdziwił się Bartman. Postanowiłam mu nie odpowiadać tylko o razu wcielić plan w życie.
- Nie ty będziesz zadawać mi pytania. Pomijam fakt, że mi nie powiedziałeś o Gosi i Szymku, doprawdy świetny z ciebie przyjaciel. Dlatego mam pewien plan, a raczej zakład. Jak wygram z tobą, to zabierasz mnie do synka i żony, a jeśli przegram to nie będziesz mi musiał o nich mówić. Zakład stoi?- spytałam
- Kusząco propozycja i stoi!- podał mi rękę, a ja ją mocno uścisnęłam. Pociągnął mnie za sobą na salę. Kiedy tam weszliśmy, usłyszałam przeciągłe "woooooow". Rozejrzałam się po sali i dojrzałam zawodników w końcu sali. Rozmawiali z trenerem Kowalem. Podeszliśmy do nich.
- Przepraszam, a pani to kto?- spytał mnie
- Lena Werden- przedstawiłam się, wyciągając do niego rękę
- A no to wszystko się zgadza! Pozwól, że przejdziemy na "ty". Andrzej jestem. Dobra chłopaki słuchajcie. Każdy kto chce grać z Leną w jednej drużynie, niech stanie po prawej stronie boiska. Spojrzałam na nich, a oni pobieli na prawą stronę, zostawiając jedynego Bartmana po lewej.
- No dobra tak grać nie będziemy! Julka wybierz sobie sama z kim chcesz grać i na jakiej pozycji ty chcesz grać?- spytał mnie Andrzej. Zastanawiałam się przez chwilkę. W sumie nieźle szło mi na przyjęciu.
- Czułabym się najlepiej na przyjęciu, tak mi się wydaje- pokiwałam głową.
- No to sobie teraz wybierz z kim chcesz grać. Pamiętaj tylko 5!- przestrzegł mnie trener. Najłatwiejsza decyzja w życiu. Wybrałam Igłe, Piotrka, Oliega, Jochena i Lukasa. Po drugiej stronie siatki stanęli: Paul, Maciek, Zbyszek, Rafał, Łukasz i Grzesiek. Z racji tego, że byłam dziewczyną, moja drużyna zaczynała. Na zagrywkę powędrował nie kto inny jak Piotrek. Mocny flot i...mamy pierwszy punkt! Skrót, którego nie przyjął Zbyszek! No cudownie, teraz jeszcze tylko kilkadziesiąt punktów. Niestety, Lotman przyjął i mogli wyprowadzić atak. Egzekutorem został Bartman, ale jakimś cudem udało mi się odbić piłkę. Nawet ustałam na nogach, a Lukas wystawił piłkę o dziwo do mnie. No co miałam zrobić? Uderzyłam z całej siły trafiając gdzieś w linię końcową.
- Moja dziewczynka!- podbiegł do mnie Krzysiek i pocałował.
- E, koniec spoufalania!- krzyknął Kowal
- Sorki trenerze!- odrzekliśmy jednocześnie.
Dwa sety wygraliśmy dosyć pewnie, bo Kosie, który nie widział zbyt dobrze ze względu na pobicie nie wychodziło blokowanie. Jednak odbudowali się w secie trzecim, ale jakoś tak się stało, że niechcący rozpraszałam Lotmana, który gapił się na mnie cały czas. Stan rywalizacji wynosił 24:24. Na zagrywkę idzie Paul, ale trafia w siatkę. Cudnie, meczowa dla nas. Coraz bliżej od poznania żony Zbyszka! Teraz serwować miałam ja. Podrzuciłam piłkę dosyć wysoko i włożyłam w serwis sporo siły, trafiając Bartmana prosto w twarz, tym samym wygrywając cały mecz.
- No dzięki Lenka- podszedł do mnie Zbyszek i pocierając obolałą twarz.
- To za Grześka!- pokazałam mu język
- Przecież już go przeprosiłem no!- jęknął, kręcąc głową.
- Dobra, chcę poznać twoją rodzinę! - przypomniałam mu
- No to jedźmy!- uśmiechnął się smutno
Co on taki smutny? No przecież powinien się idiota cieszyć! Ma wszystko to czego ja w życiu mieć nie będę!
- Do zobaczenia za chwilę!- mrugnęłam do niego i zniknęłam za drzwiami toalety.
Strasznie nie podoba mi się ten rozdział, ale to przez to, że nie mam inspiracji. Najgorsza majówka w życiu. Winiar idzie do Fakiełu, Kuraś gdzieś do Włoch, Zibi pewnie też. A na domiar złego dostałam szlaban, także nie jest fajnie. No dobra koniec tego, życzę miłej lektury! :)
Czytasz+komentujesz= motywujesz! :D
pozdrawiam, Julka :)
środa, 1 maja 2013
Roz.12- proszę państwa, przed wami Grzegorz Kosok
Punkt 20.00 byliśmy pod Grand Hotel w którym miała się odbyć cała ta uroczystość. Krzysztof jak przystało na gentlemana otworzył mi drzwi i podał ramię kiedy wysiadałam. Momentalnie znalazło się przy nas kilkudziesięciu fotografów. Cholera, kim ja jestem żeby mi robić zdjęcia? Nie dałam się jednak zbytnio rozproszyć, wspólnie z Ignaczakiem przeszliśmy całą odległość jaka dzieliła nas od wejścia do hotelu. Kiedy weszłam do środka oślepiło mnie jeszcze więcej świateł. Potężne żyrandole, prawdopodobnie z epoki edwardiańskiej, raziły nieprzyjemnie w oczy. Igła zauważył chyba, że nie czuję się tutaj najlepiej poklepał mnie po ramieniu.
- Jak tam? Trzymasz się jakoś?- zapytał mnie troskliwie, patrząc w oczy. Nie wiedziałam co mam mu odpowiedzieć, więc co?
- No wiesz, wakacje to nie są, ale jakoś daje radę- uśmiechnęłam się do niego blado. Momentalnie zabrakło mi powietrza. Nigdy więcej nie dam się namówić na takie coś!
- Jesteś strasznie blada. Na pewno wszystko w porządku?- dopytywał
- Tak, tak. Zaraz się przyzwyczaję- uspokoiłam go, w tym samym momencie weszliśmy do głównej sali i z ulgą rozpoznawałam twarze zawodników Asseco. Jako pierwszy zauważył naszą obecność nie kto inny jak Paul Lotman. W sumie przy tym wzroście nietrudno o takie rzeczy.
- Patrzcie z kim przyszedł Igła! Kto wygrał zakład?- krzyknął Amerykanin, rozglądając się w stronę zawodników i ich partnerek. Zauważyłam, że Julka się do mnie uśmiecha i macha. Odmachałam jej, ale o jaki zakład chodziło Paul'owi?
- No ja wygrałem. Mówiłem, że uda mu się ja przekonać!- wyszczerzył się do Olieg, kiedy już się do nich dosiedliśmy. Miła blondynka, zapewne jego żona, uśmiechnęła się do mnie serdecznie
- Nie martw się, wszystko będzie dobrze, najważniejsze żeby przetrwać wszystkie podziękowania, a potem z górki- szepnęła do mnie. Coś czuję, że się polubimy.
- Dzięki, to moja pierwsza taka impreza. Mam nadzieję, że ostatnia na jakiej będę- lekko się uśmiechnęłam
- No co ty! Ja na swojej pierwszej też byłam przerażona, a teraz to nawet je lubię. Natalia jestem, miło mi- podała mi rękę żona Oliega
- Lena, cała przyjemność po mojej stronie- uścisnęłam jej rękę. Wydawała się taka otwarta, zresztą u Achremów to chyba normalka. Przegadałam z nią całą tę oficjalną część imprezy. Z jej opowieści wynikało, że najlepsze dopiero przede mną. Postanowiłam jej zaufać no bo ja jestem w tych sprawach zielona. Opowiadało po kolei kto przemawia,w czyim imieniu. Tak bardzo zajęła się "niańczeniem" mojej skromnej osoby, że Olieg i Krzysiek musieli sobie radzić sami. W końcu prezes Asseco wypowiedział zdania,które tak bardzo chciałam już usłyszeć odkąd się zjawiliśmy.
- A teraz zapraszam wszystkich do sali bankietowej!- powiedział, ku ogólnej radości Marek Panek. Zrobiliśmy tak jak nam kazano. Igła porwał mnie i coś tam jęczał
- Dlaczego ze mną nie gadałaś? No wiesz, czułem się dziwnie- powiedział smutno. Aż mi się zrobiło go żal. Faktycznie, nie odezwałam się do niego ponad 1,5 godziny!
- Krzysiu przepraszam cię! Ja tak niechcący, wynagrodzę ci to!- uśmiechnęłam się porozumiewawczo. Od razu na jego ustach zagościł szeroki uśmiech. Prowadził mnie między rzędami długich stołów, zastawionych pięknie wyglądającymi potrawami. Byłam tak głodna, że porwałam jedną, maluteńką krewetkę. Akurat w momencie kiedy miała wylądować w moim obolałym z głodu żołądku zniknęła z moich rąk.
- Hej Zbyniu! Znajdź sobie własne jedzenie!- oburzyłam się, mierząc przyjaciela morderczym wzrokiem.
- Ty i tak dobrze wyglądasz!- wyszczerzył się do mnie. O nie, od tej pory w życiu nie zje u mnie śniadania, obiadu, ani niczego!
- Krzysiu widziałeś jaka z niego szuja?- zapytałam mojego partnera z niedowierzaniem.
- Te, paker ogarnij się!- walnął go lekko w głowę. Tak po ojcowsku. Kochany Krzysio mój jedyny, najlepszy!
- Panowie, zaraz wracam, bo nie wytrzymam z głodu!- przeprosiłam ich na moment, znikając im z oczu. Tak naprawdę nie chodziło mi o żadne jedzenie. Mignęła mi gdzieś znajoma twarz i postanowiłam to sprawdzić. Stanęłam po jednej stronie stołu, przy okazji jednak coś tam zjadłam. W końcu dostrzegłam to czego tak zawzięcie szukałam, a właściwie tego.
- Filip!- wrzasnęłam. Ten zaczął się rozglądać, aż w końcu mnie dostrzegł.
- Lenka!- obiegł stół w sekundę i już byłam w jego objęciach. Nie mogłam w to uwierzyć. Myślałam, że jeszcze tkwi w USA.
- Co ty tu robisz?- zapytał mnie z niedowierzaniem. Nie zmienił się, no może schudł jeszcze bardziej i się opalił. A tak, to mój Filip; elegancki garnitur a do tego trampki, czarne włosy, chociaż mocno na-żelowane nadal wyglądały jakby dopiero co wstał.
- Ja? Ty mi powiedz lepiej skąd ty tu się wziąłeś
- Ja jestem przedstawicielem Inglota w Polsce, ale nadal nie wiem co ty tutaj robisz?- uniósł do góry brew, bacznie mi się przyglądając. W tym momencie dołączył do nas Krzysiek.
- Lenka, zostawiłaś mnie tam samego z tym...- przerwał w pół zdania, zauważając Fifiego.- O pardone, nie chciałem przeszkadzać- zreflektował się i już miał się wycofywać, kiedy złapałam go za rękę.
- Igła, poznaj proszę mojego przyjaciela Filipa, Filip to Krzysiek Ignaczak-przedstawiłam obu panów. Podali sobie ręce, uważnie lustrując wzrokiem. Chwilę pogadaliśmy, po czym ktoś zawołał mojego starego przyjaciela i zniknął mi z oczu.
- Ty to masz jednak dobrze ustawionych przyjaciół!- mój facet, aż gwizdnął z uznania
- No wiem, a najlepiej masz ty!- wyszczerzyłam się do niego, a ten tylko uśmiechnął się cwaniacko.
- Ta, a to nivy dlaczego?
-Ba żaden nie ma tak wspaniałej partnerki jak ty- szepnęłam mu do ucha
- A w czym tak wspaniałej?- dopytywał. Niestety musiał sobie poczekać na odpowiedź, bo w tym momencie na scenę wkroczył Grzegorz Kosok.
- SZAMPAN DLA PIĘKNEJ PANI!- powiedział, podając mi teatralnie kieliszek. Przejęłam go, lekko dygając nóżką i śmiejąc się perliście. Największy koneser alkoholu w Resovi zameldował swoja gotowość do imprezy!
- Czemu to ja cię nie zaprosiłem, tylko ten tu, pomniejszy?- zapytał rozmarzonymi oczkami, wskazując na Ignaczaka. Zdążył już chyba popić. Pewnie z Jochenem.
- No bo ja mam refleks waligóro, a ty nie!- syknął Krzysiek
- Bla bla bla! Nie nadymaj się tak bo ci żyłka pęknie!- przedrzeźniał kolegę, a ten zrobił się czerwony na twarzy. Postanowiłam interweniować, bo by się jeszcze pobili.
- Grzesiu, Grzesiu! Ja cię nie podpuszczam, ale nie podejdziesz do tamtej dziewczyny i jej nie pocałujesz!- wskazałam na długonogą brunetkę, która rozmawiała ze Zbyszkiem.
- Co ja nie pójdę? No to patrz!- podał mi swój kieliszek i ruszył chwiejnym krokiem we wskazaną stronę.
- O kurwa, ale będą jaja!- szepnął do mnie Igła.
- Co, a to niby dlaczego?- spytałam
- Bo ta dziewczyna to jest Gośka, żona Zbyszka- wytłumaczył mi. Zrobiłam wielkie oczy.
- BARTMAN MA ŻONĘ!?- wrzasnęłam z niedowierzaniem, ale mógł mnie usłyszeć tylko libero.
- NO i to już od roku, nawet synka mają!- dodał. I ten mi nic nie powiedział? Ma żonę i dziecko, a ja o niczym nie wiem? KOSA! Matko, toż on straci zaraz życie!
- Jezu, Krzysiek, ratujmy Grześka, przecież Bartman go zabije!- złapałam go za rękę, ale było już za późno.
Grzegorz podszedł do Bartmanowej i chwycił jej twarz w ręce, po czym wbił się w jej usta. Wszyscy siatkarze patrzyli na to ze zdziwieniem, ale najgorszy był Zbigniew. Na samym początku jego twarz była biała jak ściana, a nawet gorzej. Wyglądał jakby miał zaraz zemdleć, jednak szybko mu to przeszło. Momentalnie odcień jego skóry mógłby iść w zawody z kolorem mojej sukienki. To się nazywa patriotyzm! Zbyszek, biało-czerwony! Szarpnięciem odciągnął "parę" od siebie. Kosa momentalnie zbladł, ja już biegłam w ich kierunku żeby chociaż go nie pobił, ale znowu się spóźniłam. Pięść Zbyszka zatopiła się w policzku środkowego. Ten odrzucony impetem uderzenia poleciał do tyłu, tak, że wylądował na stole przewracając wszystko co się na nim znajdowało. Atakujący, dosłownie, szedł w jego kierunku z uniesioną ręką.
- Lotman, Piter, zatrzymajcie go!- krzyknęłam do najbliżej stojących zawodników. Ci uwiesili się na Bartmanie jak na choince, a ten strzepnął ich z siebie jak bombki.W końcu dobiegłam na moich szpilach do przyjaciela i stanęłam przed nim.
- Zostaw go, to moja wina, głupi zakład. Nie wiedziałam, że masz żonę, bo mi kurwa, nic nie powiedziałeś. Tak traktujesz przyjaciół? Co może i mnie teraz uderzysz?- spojrzałam mu prosto w oczy
- Zakład?- wyszeptał
- Tak, głupi zakład. Teraz to możesz mnie obwiniać, ale Kosoka zostaw w spokoju.- powiedziałam groźnie.
- Dobra! Gośka, wychodzimy!- złapał żonę za rękę i tyle ich widzieli. Obróciłam się w stronę Grześka, który dzięki Bogu już wstał z pomocą Krzyśka i Lukasa. Miał lekko zaczerwienioną twarz i poplamioną koszulę.
- Chodź Kosa, zabieramy cię do szpitala- powiedziałam wycierając mu koszulę.
Pechowy wieczór. Przed państwem pobity Grzegorz Kosok!
Przepraszam, że tak długo nic nie dodaję, ale więcej jestem na dworze niż w domu. No nic, zostawiam was ze świeżym rozdziałem, życzę miłej lektury :)
p.s. WINIAR ZOSTAŃ W POLSCE!!!!
pozdrawiam, Julka :)
- Jak tam? Trzymasz się jakoś?- zapytał mnie troskliwie, patrząc w oczy. Nie wiedziałam co mam mu odpowiedzieć, więc co?
- No wiesz, wakacje to nie są, ale jakoś daje radę- uśmiechnęłam się do niego blado. Momentalnie zabrakło mi powietrza. Nigdy więcej nie dam się namówić na takie coś!
- Jesteś strasznie blada. Na pewno wszystko w porządku?- dopytywał
- Tak, tak. Zaraz się przyzwyczaję- uspokoiłam go, w tym samym momencie weszliśmy do głównej sali i z ulgą rozpoznawałam twarze zawodników Asseco. Jako pierwszy zauważył naszą obecność nie kto inny jak Paul Lotman. W sumie przy tym wzroście nietrudno o takie rzeczy.
- Patrzcie z kim przyszedł Igła! Kto wygrał zakład?- krzyknął Amerykanin, rozglądając się w stronę zawodników i ich partnerek. Zauważyłam, że Julka się do mnie uśmiecha i macha. Odmachałam jej, ale o jaki zakład chodziło Paul'owi?
- No ja wygrałem. Mówiłem, że uda mu się ja przekonać!- wyszczerzył się do Olieg, kiedy już się do nich dosiedliśmy. Miła blondynka, zapewne jego żona, uśmiechnęła się do mnie serdecznie
- Nie martw się, wszystko będzie dobrze, najważniejsze żeby przetrwać wszystkie podziękowania, a potem z górki- szepnęła do mnie. Coś czuję, że się polubimy.
- Dzięki, to moja pierwsza taka impreza. Mam nadzieję, że ostatnia na jakiej będę- lekko się uśmiechnęłam
- No co ty! Ja na swojej pierwszej też byłam przerażona, a teraz to nawet je lubię. Natalia jestem, miło mi- podała mi rękę żona Oliega
- Lena, cała przyjemność po mojej stronie- uścisnęłam jej rękę. Wydawała się taka otwarta, zresztą u Achremów to chyba normalka. Przegadałam z nią całą tę oficjalną część imprezy. Z jej opowieści wynikało, że najlepsze dopiero przede mną. Postanowiłam jej zaufać no bo ja jestem w tych sprawach zielona. Opowiadało po kolei kto przemawia,w czyim imieniu. Tak bardzo zajęła się "niańczeniem" mojej skromnej osoby, że Olieg i Krzysiek musieli sobie radzić sami. W końcu prezes Asseco wypowiedział zdania,które tak bardzo chciałam już usłyszeć odkąd się zjawiliśmy.
- A teraz zapraszam wszystkich do sali bankietowej!- powiedział, ku ogólnej radości Marek Panek. Zrobiliśmy tak jak nam kazano. Igła porwał mnie i coś tam jęczał
- Dlaczego ze mną nie gadałaś? No wiesz, czułem się dziwnie- powiedział smutno. Aż mi się zrobiło go żal. Faktycznie, nie odezwałam się do niego ponad 1,5 godziny!
- Krzysiu przepraszam cię! Ja tak niechcący, wynagrodzę ci to!- uśmiechnęłam się porozumiewawczo. Od razu na jego ustach zagościł szeroki uśmiech. Prowadził mnie między rzędami długich stołów, zastawionych pięknie wyglądającymi potrawami. Byłam tak głodna, że porwałam jedną, maluteńką krewetkę. Akurat w momencie kiedy miała wylądować w moim obolałym z głodu żołądku zniknęła z moich rąk.
- Hej Zbyniu! Znajdź sobie własne jedzenie!- oburzyłam się, mierząc przyjaciela morderczym wzrokiem.
- Ty i tak dobrze wyglądasz!- wyszczerzył się do mnie. O nie, od tej pory w życiu nie zje u mnie śniadania, obiadu, ani niczego!
- Krzysiu widziałeś jaka z niego szuja?- zapytałam mojego partnera z niedowierzaniem.
- Te, paker ogarnij się!- walnął go lekko w głowę. Tak po ojcowsku. Kochany Krzysio mój jedyny, najlepszy!
- Panowie, zaraz wracam, bo nie wytrzymam z głodu!- przeprosiłam ich na moment, znikając im z oczu. Tak naprawdę nie chodziło mi o żadne jedzenie. Mignęła mi gdzieś znajoma twarz i postanowiłam to sprawdzić. Stanęłam po jednej stronie stołu, przy okazji jednak coś tam zjadłam. W końcu dostrzegłam to czego tak zawzięcie szukałam, a właściwie tego.
- Filip!- wrzasnęłam. Ten zaczął się rozglądać, aż w końcu mnie dostrzegł.
- Lenka!- obiegł stół w sekundę i już byłam w jego objęciach. Nie mogłam w to uwierzyć. Myślałam, że jeszcze tkwi w USA.
- Co ty tu robisz?- zapytał mnie z niedowierzaniem. Nie zmienił się, no może schudł jeszcze bardziej i się opalił. A tak, to mój Filip; elegancki garnitur a do tego trampki, czarne włosy, chociaż mocno na-żelowane nadal wyglądały jakby dopiero co wstał.
- Ja? Ty mi powiedz lepiej skąd ty tu się wziąłeś
- Ja jestem przedstawicielem Inglota w Polsce, ale nadal nie wiem co ty tutaj robisz?- uniósł do góry brew, bacznie mi się przyglądając. W tym momencie dołączył do nas Krzysiek.
- Lenka, zostawiłaś mnie tam samego z tym...- przerwał w pół zdania, zauważając Fifiego.- O pardone, nie chciałem przeszkadzać- zreflektował się i już miał się wycofywać, kiedy złapałam go za rękę.
- Igła, poznaj proszę mojego przyjaciela Filipa, Filip to Krzysiek Ignaczak-przedstawiłam obu panów. Podali sobie ręce, uważnie lustrując wzrokiem. Chwilę pogadaliśmy, po czym ktoś zawołał mojego starego przyjaciela i zniknął mi z oczu.
- Ty to masz jednak dobrze ustawionych przyjaciół!- mój facet, aż gwizdnął z uznania
- No wiem, a najlepiej masz ty!- wyszczerzyłam się do niego, a ten tylko uśmiechnął się cwaniacko.
- Ta, a to nivy dlaczego?
-Ba żaden nie ma tak wspaniałej partnerki jak ty- szepnęłam mu do ucha
- A w czym tak wspaniałej?- dopytywał. Niestety musiał sobie poczekać na odpowiedź, bo w tym momencie na scenę wkroczył Grzegorz Kosok.
- SZAMPAN DLA PIĘKNEJ PANI!- powiedział, podając mi teatralnie kieliszek. Przejęłam go, lekko dygając nóżką i śmiejąc się perliście. Największy koneser alkoholu w Resovi zameldował swoja gotowość do imprezy!
- Czemu to ja cię nie zaprosiłem, tylko ten tu, pomniejszy?- zapytał rozmarzonymi oczkami, wskazując na Ignaczaka. Zdążył już chyba popić. Pewnie z Jochenem.
- No bo ja mam refleks waligóro, a ty nie!- syknął Krzysiek
- Bla bla bla! Nie nadymaj się tak bo ci żyłka pęknie!- przedrzeźniał kolegę, a ten zrobił się czerwony na twarzy. Postanowiłam interweniować, bo by się jeszcze pobili.
- Grzesiu, Grzesiu! Ja cię nie podpuszczam, ale nie podejdziesz do tamtej dziewczyny i jej nie pocałujesz!- wskazałam na długonogą brunetkę, która rozmawiała ze Zbyszkiem.
- Co ja nie pójdę? No to patrz!- podał mi swój kieliszek i ruszył chwiejnym krokiem we wskazaną stronę.
- O kurwa, ale będą jaja!- szepnął do mnie Igła.
- Co, a to niby dlaczego?- spytałam
- Bo ta dziewczyna to jest Gośka, żona Zbyszka- wytłumaczył mi. Zrobiłam wielkie oczy.
- BARTMAN MA ŻONĘ!?- wrzasnęłam z niedowierzaniem, ale mógł mnie usłyszeć tylko libero.
- NO i to już od roku, nawet synka mają!- dodał. I ten mi nic nie powiedział? Ma żonę i dziecko, a ja o niczym nie wiem? KOSA! Matko, toż on straci zaraz życie!
- Jezu, Krzysiek, ratujmy Grześka, przecież Bartman go zabije!- złapałam go za rękę, ale było już za późno.
Grzegorz podszedł do Bartmanowej i chwycił jej twarz w ręce, po czym wbił się w jej usta. Wszyscy siatkarze patrzyli na to ze zdziwieniem, ale najgorszy był Zbigniew. Na samym początku jego twarz była biała jak ściana, a nawet gorzej. Wyglądał jakby miał zaraz zemdleć, jednak szybko mu to przeszło. Momentalnie odcień jego skóry mógłby iść w zawody z kolorem mojej sukienki. To się nazywa patriotyzm! Zbyszek, biało-czerwony! Szarpnięciem odciągnął "parę" od siebie. Kosa momentalnie zbladł, ja już biegłam w ich kierunku żeby chociaż go nie pobił, ale znowu się spóźniłam. Pięść Zbyszka zatopiła się w policzku środkowego. Ten odrzucony impetem uderzenia poleciał do tyłu, tak, że wylądował na stole przewracając wszystko co się na nim znajdowało. Atakujący, dosłownie, szedł w jego kierunku z uniesioną ręką.
- Lotman, Piter, zatrzymajcie go!- krzyknęłam do najbliżej stojących zawodników. Ci uwiesili się na Bartmanie jak na choince, a ten strzepnął ich z siebie jak bombki.W końcu dobiegłam na moich szpilach do przyjaciela i stanęłam przed nim.
- Zostaw go, to moja wina, głupi zakład. Nie wiedziałam, że masz żonę, bo mi kurwa, nic nie powiedziałeś. Tak traktujesz przyjaciół? Co może i mnie teraz uderzysz?- spojrzałam mu prosto w oczy
- Zakład?- wyszeptał
- Tak, głupi zakład. Teraz to możesz mnie obwiniać, ale Kosoka zostaw w spokoju.- powiedziałam groźnie.
- Dobra! Gośka, wychodzimy!- złapał żonę za rękę i tyle ich widzieli. Obróciłam się w stronę Grześka, który dzięki Bogu już wstał z pomocą Krzyśka i Lukasa. Miał lekko zaczerwienioną twarz i poplamioną koszulę.
- Chodź Kosa, zabieramy cię do szpitala- powiedziałam wycierając mu koszulę.
Pechowy wieczór. Przed państwem pobity Grzegorz Kosok!
Przepraszam, że tak długo nic nie dodaję, ale więcej jestem na dworze niż w domu. No nic, zostawiam was ze świeżym rozdziałem, życzę miłej lektury :)
p.s. WINIAR ZOSTAŃ W POLSCE!!!!
pozdrawiam, Julka :)
niedziela, 28 kwietnia 2013
Roz.11- bo z reguły jest tak...
Dojechaliśmy z Winiarskim i Kłosem pod jakiś bełchatowski klub. Nic specjalnego, wielki oczojebny neon, mieniący się milionem barw. Aż mnie coś zrywało na ten widok. Może jestem przewrażliwiona? Czułam się dziwnie. Z jednej strony niby mam się teraz dobrze bawić, ze Skrzatami, ale cichutki głosik w moje głowie szepcze: A co z Krzyśkiem, Zbyszkiem i całą resztą chłopaków? Być może właśnie teraz powinnam wrócić do Rzeszowa i zatroszczyć się o tych, których naprawdę kocham. Myśl do cholery Lena, myśl! Nie ujmując niczego Winiarskiemu, bo traktowałam go jak przyjaciela. Ale nie wiedziałam nawet czy moi Rzeszowianie wygrali z Zaksą! Chwilę biłam się z myślami, aż w końcu zdecydowałam. Poczekałam kiedy uradowany Karol zniknie w środku, a następnie odciągnęłam Michała na ubocze.
- Michał, posłuchaj, to ważne...- zaczęłam, a ten tylko mi się bacznie przyglądał. Miałam wielką, włochatą kulkę w gardle, dzięki której ledwo wypowiadałam słowa.- chyba jednak się dzisiaj razem nie pobawimy. Bardzo mi przykro, ale wiesz ja tak nie mogę. Dziwnie się czuję, że jestem tutaj z wami, a nie tam, w Rzeszowie. Tam są moi przyjaciele, oczywiście ty też jesteś moim przyjacielem, ale rozumiesz mnie, mam nadzieję?- spojrzałam na niego z nadzieją w oczach, że jednak nie jest typowym facetem i zrozumie mój problem.
- Jasne, wiem co czujesz. Nie martw się, wytłumaczę wszystko chłopakom. I dziękuję ci, za to że przyjechałaś, no za projekt i za wszystko. Ale i tak mi się nie wywiniesz, będziemy razem pić!- uśmiechnął się i mocno przytulił. Fajny z niego Misiek, taki duży i wszystko rozumie, jak starszy brat.
- Tylko zadzwoń jak dojedziesz do mnie, bo inaczej będę musiał pić na smutno!- krzyknął kiedy wsiadałam do samochodu
- Zadzwonię, obiecuje!- pomachałam mu i wsiadłam do ciepłego, skórzanego wnętrza mojego auta. Odpaliłam silnik i ruszyłam w drogę powrotną do domu. Serce szalało mi z radości, że w końcu zobaczę moją Igiełkę. Co z tego, że wrócę pewnie na 2 do domu? Dzisiaj już go zobaczę!
Tak jak przewidywałam do Rzeszowa dojechałam kilka minut po 2. Dziwnie było tak jechać przez to jakże ciche miasto. Czułam się w nim po raz pierwszy bardzo samotnie. Co ze mną nie tak? Mam wspaniałych przyjaciół, brata i Krzyśka! Czego ja jeszcze mogę chcieć od życia? No czego? Dobrze wiedziałam czego, ale bałam się powiedzieć o tym głośno, to zaczęłam sobie wspominać...
Był luty. Okropna pogoda, cała stolica była taka szara, ciemna, nie do życia. Pomimo tego ja, Lena Werden mogłam się czuć naprawdę szczęśliwa. Mój ukochany Maciek miał mnie zabrać na wakacje do mojej ukochanej Toskanii. To miały być nasze wakacje. Nikodema miałam oddać ciotce na te dwa tygodnie. Właśnie kończyłam liceum i miałam masę wolnego czasu, podobnie jak mój chłopak. Tydzień przed wyjazdem biegaliśmy dopinając wszystkie sprawy, przelot, hotel jakieś wejściówki do obiektów kulturalnych. W końcu, 1 lipca wyruszyliśmy na pokładzie samolotu do Włoch. Cieszyłam się jak małe dziecko, że spędzimy więcej czasu razem. Ostatnio każde z nas miało tyle na głowie. Odbieranie jakichś wyników czy jeszcze czegoś innego. W końcu po kilku godzinach lotu postawiliśmy pierwsze kroki na toskańskiej ziemi. Pierwszy tydzień był cudowny, przesiadywaliśmy nad morzem pijąc włoskie wino. Gorzej było w drugim tygodniu. Imprezowa natura Macieja dała o sobie znać. Zaczął chodzić na głupie dyskoteki i podrywać długonogie, ciemnowłose włoszki. Pamiętam, że wtedy po raz pierwszy pocałował inną. To był ostatni dzień naszego pobytu. Skutecznie popsuł mi cały urok tego wyjazdu. Do Polski wróciłam zła, zestresowana i skłócona. Nie odzywaliśmy się do siebie kilka dnie,a potem to już było tylko gorzej. Wyjechał do tego pieprzonego Berlina!
Matko jaka ja głupia byłam, że go wtedy nie zostawiłam. Mogłam zaoszczędzić sobie tego całego cierpienia, mieszkałabym nadal w Warszawie... Nie, nie chcę już o tym myśleć! Nie poznałabym wtedy Resoviaków, nie amen! Skończony rozdział, już do niego nie wracam. Niewiele myśląc zajechałam moją limuzyną pod blok, wysiadłam i pobiegłam do domu, bo nagle zaczęło przeraźliwe padać. Weszłam do mieszkania, sprawdziłam czy Niki jest w domu. Kiedy okazało się, że już sobie smacznie pochrapuje ruszyłam w kierunku własnego pokoju i ze zdziwieniem odnotowałam, że na moim zwykle zawalonym biurku, stoją śliczne goździki. Podeszłam, aby sprawdzić od kogo, może się podpisał? Nie liczyłam na to, że to przypływ braterskiej miłości. Równie dobrze mogłam je dostać od listonosza. Z zainteresowaniem zauważyłam małe, białe coś. Rozwinęłam papierek i aż się uśmiechnęłam. Poznałam pismo Ignaczaka. Miał mi do przekazania bardzo, ale to bardzo ważną wiadomość: " Ja+ ty=wielkie zakupy z okazji wygranej Resovii!" Zaśmiałam się cichutko i położyłam spać a wielkim uśmiechem tam gdzieś w moim mózgu.
- Lena mendo! Obudź się, jestem głodny!- mój kochany braciszek znowu domagał się nakarmienia. Był gorszy niż kot, pies czy inne zwierze domowe.
- Weź się naucz robić jedzenie! Ja nie wstaję!- wychrypiałam i zawinęłam się szczelniej kołdrą, przezornie ukrywając pod nią głowę.
- No taka z ciebie siostra?- usłyszałam znajomy głos. Jak oparzona zerwałam się z łóżka i rzuciłam Krzyśkowi na szyję. Zaskoczony moim nagłym wybuchem radości nie zdążył zamortyzować moje zamachu na życie i w efekcie wylądowaliśmy na podłodze.
- Dobra, to ja już nie przeszkadzam- powiedział młodszy i szybko wyszedł z mieszkania. Patrzyłam się na Krzyśka tak jakbym widziała go pierwszy raz w życiu.
- Jak ja za tobą tęskniłam!- powiedziałam Ignaczakowi, kiedy skończyliśmy się "witać"
- A ja za tobą Miśku!- odpowiedział i pomógł mi wstać
Szybko się ubrałam i ruszyliśmy do centrum.
-Słuchaj a co to za okazja, że oboje idziemy na zakupy?- zapytałam z ciekawości, bo i tak już długo wytrzymałam. Spojrzałam na Krzyśka wyczekująco.
- No bo widzisz, dzisiaj mamy bal z okazji którejś tam rocznicy, teraz nie pamiętam dokładnie, istnienia klubu. A tak sobie pomyślałem, że poszłabyś ze mną, co?- spojrzał na mnie tymi swoimi oczkami, od których miękły mi nogi.
- Ale ja nie mam sukienki!- przeraziłam się
- Dlatego tu jesteśmy! Ja nie mam garnituru, a ty sukienki, więc zaraz coś sobie znajdziemy- uśmiechnął się do mnie i wskazał na wystawę na której widniały piękne garnitury. Weszliśmy do środka i od razu pojawiła się przy nas pani głos doradczy i porwała mi Ignaczaka. Chciałam zaprotestować, ale nie miałam czasu, bo Krzysio przyszedł po gotowy już garnitur. Zapłacił tylko za niego i wyszliśmy.
- Czemu się nie chwaliłeś, że ty już kupiłeś?- rzucałam oskarżycielskim tonem.
- No bo byłaś chora, pamiętasz?- przypomniał mi skutecznie.
- Mogłeś zadzwonić!- jęknęłam żałośnie, a ten tylko pocałował mnie w głowę.
- Nie gniewaj się Lenka, chodź kupimy ci sukienkę!- pociągnął mnie do kolejnego sklepu, tym razem dla pań. Zostawił mnie samą na środku, a sam wygodnie rozsiadł się w fotelu. Rozglądałam się przez chwilę, aż w końcu miła pani do mnie podeszła. Powiedziałam jej jakiej kreacji szukam, a ta tylko wskazała mi przebieralnie, a sama zniknęła między rzędami wieszaków na których być może wisiała moja sukienka. Stałam w tej przebieralni jak idiotka i patrzyłam się tempo w lustro. Zastanawiałam się co niby we mnie takiego jest, że jestem z Ignaczakiem. Ani moje blond dredy się jakoś nie wyróżniały, a niebieskie oczy to już w ogóle! Tatuaże jak tatuaże. Albo są albo się ich nie ma. Jak kto woli. Może chodzi o charakter? Ale ja mam beznadziejny charakter! Wieczny agresor i pesymista do tego skąpiec! No dobra, może ze skąpcem przesadziłam, ale reszta to prawda. Te moje rozmyślania nad sobą przerwała Miła Pani, przynosząc cały tuzin sukienek,a do tego tylko jedną parę czarnych szpilek. Aż się przestraszyłam widząc tyle ubrań na raz! Nie wiedziałam od czego mam zacząć, podziękowałam więc grzecznie za pomoc i zaczęłam przeglądać przyniesione kiecki. Na pierwszy ogień poszła krwistoczerwona sukienka do samej ziemi, bez ramiączek,która wygląda nieziemsko. Kiedy się już w niej zapięłam, wyszłam żeby Igła mógł mnie zobaczyć.
- I jak?- zapytałam go, patrząc uważnie na jego minę. Ten z twarzą znawcy uniósł kciuk w górę. Uśmiechnęłam się do niego i wróciłam się dalej stroić. Kolejna była taka brzydka oliwkowa, że jej nawet nie przymierzyłam nawet i kilku innych też. W końcu trafiłam na coś co mi się spodobało! Czarna, zwiewna sukienka z dłuższym tyłem na grubych ramiączkach. Wyszłam ponownie i czekałam na opinię mojego eksperta. Długo mi się przyglądał, aż w końcu powiedział
- Ślicznie wyglądasz! Bierzmy obie!- wstał i pomógł mi z suwakiem. Mój kochany Igła! Zawsze pomyśli o tym komu pomóc. Musiałam jeszcze kupić sobie tylko naszyjnik, ale to u mnie chwilka. Postawiłam na klasykę, gruby, pleciony złoty łańcuch i kolczyki z tego samego materiału do tego bransoleta jak ze starożytnego Rzymu. Igłaczak kupił sobie jeszcze buty i tak jakoś się stało, że była już 15.
- O matko już tak późno! A o 20 to się wszystko zaczyna Migiem lecę cię odwiozę żebyś się mogła przyszykować! - przestraszył się i pobiegł do samochodu pakując nasze torby.
- Kocie! Spokojnie, damy sobie radę! Powiedz, o której po mnie przyjedziesz?- zapytałam mojego partnera
- Myślę, że o 19.15 powinienem już być- oświadczył i zamknął bagażnik.
- Dobra, to wejdź na górę, nie pukaj, dobrze? Pewnie będę w łazience!- uśmiechnęłam się do niego, a on odwzajemnił ,mi swoim pięknym uśmieszkiem.
Kiedy tylko się pożegnaliśmy, poleciałam jak głupia z torbami na górę żeby się tylko wyrobić. Napuściłam sobie wody do wanny i się zrelaksowałam. Po godzinie wyszłam totalnie odstresowana i gotowa żeby zawojować świat. Teraz czas żeby coś zjeść. Zrobiłam sobie zapiekanki, które pochłonęłam w 5 minut. Jak burza wpadłam ponownie do łazienki żeby się pomalować. Zajęło mi to ponad godzinę, bo trzęsły mi się ręce ze zdenerwowania, albo ekscytacji. Włosy spięłam w wysokiego koka i nałożyłam moją czarną opaskę. Bardzo elegancko. Dochodziła godzina siódma więc czym prędzej pognałam nałożyć sukienkę. Zdecydowałam się jednak na czerwoną, bo to przecież barwy Resovii, prawda? W momencie kiedy skończyłam się ubierać do mieszkania wszedł Krzysztof Ignaczak.
- Lenka, gdzie jesteś? - krzyknął niepewnie, prawdopodobnie czuł się równie dziwacznie co ja.
- Jestem u siebie!- odkrzyknęłam.
Usłyszałam jego kroki na korytarzu, a po chwili zobaczyłam jego odbicie w lustrze.
- Wyglądasz...wow!- gwizdnął siatkarz
- Ty też wyglądasz całkiem wow- uśmiechnęłam się do libero.
- Jakim ja jestem szczęściarzem!- aż podskoczył w miejscu
- Krzysiu nie przesadzasz? To tylko ja!- pomachałam mu ręką przed nosem
- To jesteś aż TY!- wziął mnie na ręce i zaczął się obracać wokół własnej osi. Pocałowałam go i tak chwilę trwaliśmy. Magiczna chwila wieczoru? Zaliczona!
- Dobra, zbierajmy się! Nie chcemy się przecież spóźnić, prawda?- zapytał mnie Krzysio, łapiąc za rękę. Pokręciłam przecząco głową i podałam kluczyki do auta.
Przepraszam za to wyżej. Ledwo żyję, bo własnie wróciłam z wesela. Ale to świetne uczucie, kiedy tak sobie jedziesz a z Orlenu uśmiecha się Cichy :)
Ostatnio mówiliście, że mało tu Krzysia, więc teraz rozdział praktycznie tylko z naszym libero! :) Od jutra zaczynam majówkę i będę miała troszkę czasu, więc jeśli u kogoś mam zaległości to niech zostawi linki pod tym postem, a na pewno nadrobię! :>
Zmieniłam troszkę wygląd bloga, myślę, że się spodoba :D
Czytam=komentuję :)
pozdrawiam, Julka :*
- I jak?- zapytałam go, patrząc uważnie na jego minę. Ten z twarzą znawcy uniósł kciuk w górę. Uśmiechnęłam się do niego i wróciłam się dalej stroić. Kolejna była taka brzydka oliwkowa, że jej nawet nie przymierzyłam nawet i kilku innych też. W końcu trafiłam na coś co mi się spodobało! Czarna, zwiewna sukienka z dłuższym tyłem na grubych ramiączkach. Wyszłam ponownie i czekałam na opinię mojego eksperta. Długo mi się przyglądał, aż w końcu powiedział
- Ślicznie wyglądasz! Bierzmy obie!- wstał i pomógł mi z suwakiem. Mój kochany Igła! Zawsze pomyśli o tym komu pomóc. Musiałam jeszcze kupić sobie tylko naszyjnik, ale to u mnie chwilka. Postawiłam na klasykę, gruby, pleciony złoty łańcuch i kolczyki z tego samego materiału do tego bransoleta jak ze starożytnego Rzymu. Igłaczak kupił sobie jeszcze buty i tak jakoś się stało, że była już 15.
- O matko już tak późno! A o 20 to się wszystko zaczyna Migiem lecę cię odwiozę żebyś się mogła przyszykować! - przestraszył się i pobiegł do samochodu pakując nasze torby.
- Kocie! Spokojnie, damy sobie radę! Powiedz, o której po mnie przyjedziesz?- zapytałam mojego partnera
- Myślę, że o 19.15 powinienem już być- oświadczył i zamknął bagażnik.
- Dobra, to wejdź na górę, nie pukaj, dobrze? Pewnie będę w łazience!- uśmiechnęłam się do niego, a on odwzajemnił ,mi swoim pięknym uśmieszkiem.
Kiedy tylko się pożegnaliśmy, poleciałam jak głupia z torbami na górę żeby się tylko wyrobić. Napuściłam sobie wody do wanny i się zrelaksowałam. Po godzinie wyszłam totalnie odstresowana i gotowa żeby zawojować świat. Teraz czas żeby coś zjeść. Zrobiłam sobie zapiekanki, które pochłonęłam w 5 minut. Jak burza wpadłam ponownie do łazienki żeby się pomalować. Zajęło mi to ponad godzinę, bo trzęsły mi się ręce ze zdenerwowania, albo ekscytacji. Włosy spięłam w wysokiego koka i nałożyłam moją czarną opaskę. Bardzo elegancko. Dochodziła godzina siódma więc czym prędzej pognałam nałożyć sukienkę. Zdecydowałam się jednak na czerwoną, bo to przecież barwy Resovii, prawda? W momencie kiedy skończyłam się ubierać do mieszkania wszedł Krzysztof Ignaczak.
- Lenka, gdzie jesteś? - krzyknął niepewnie, prawdopodobnie czuł się równie dziwacznie co ja.
- Jestem u siebie!- odkrzyknęłam.
Usłyszałam jego kroki na korytarzu, a po chwili zobaczyłam jego odbicie w lustrze.
- Wyglądasz...wow!- gwizdnął siatkarz
- Ty też wyglądasz całkiem wow- uśmiechnęłam się do libero.
- Jakim ja jestem szczęściarzem!- aż podskoczył w miejscu
- Krzysiu nie przesadzasz? To tylko ja!- pomachałam mu ręką przed nosem
- To jesteś aż TY!- wziął mnie na ręce i zaczął się obracać wokół własnej osi. Pocałowałam go i tak chwilę trwaliśmy. Magiczna chwila wieczoru? Zaliczona!
- Dobra, zbierajmy się! Nie chcemy się przecież spóźnić, prawda?- zapytał mnie Krzysio, łapiąc za rękę. Pokręciłam przecząco głową i podałam kluczyki do auta.
Przepraszam za to wyżej. Ledwo żyję, bo własnie wróciłam z wesela. Ale to świetne uczucie, kiedy tak sobie jedziesz a z Orlenu uśmiecha się Cichy :)
Ostatnio mówiliście, że mało tu Krzysia, więc teraz rozdział praktycznie tylko z naszym libero! :) Od jutra zaczynam majówkę i będę miała troszkę czasu, więc jeśli u kogoś mam zaległości to niech zostawi linki pod tym postem, a na pewno nadrobię! :>
Zmieniłam troszkę wygląd bloga, myślę, że się spodoba :D
Czytam=komentuję :)
pozdrawiam, Julka :*
Subskrybuj:
Posty (Atom)